- Posty: 7
- Otrzymane podziękowania: 0
- /
- /
- /
- /
- Moja historia...
Moja historia...
- katararzynka
- Autor
- Wylogowany
- gaworzenie
Mniej Więcej
10 lata 3 miesiąc temu #919711 przez katararzynka
Hej
Tak się zbierałam do napisania tego postu, jakoś ciężko mi to przychodzi, to kolejny raz, kiedy zaczynam i nie wiem, jaki będzie efekt - może w końcu opiszę wszystko?
Zaczęło się nieoczekiwanie - od żartu mojego męża przed naszym wyjazdem za granicę, że może jestem w ciąży, ponieważ mam tak nadwrażliwe piersi. Temat potraktowaliśmy jak dobry dowcip. Jednak już w trakcie naszej wycieczki mój mąż coraz bardziej nabierał pewności, a ja coraz bardziej nie chciałam w to uwierzyć. Test kupiliśmy w którymś mieście na trasie (byliśmy na objazdówce) i potwierdził on przypuszczenia.
Mój mąż nie mógł się powstrzymać, bardzo chciał już potomka, więc zaraz po przyjeździe podzielił się nowiną z całą naszą rodziną. Wszyscy się ucieszyli, jak to w rodzinie, ciągle towarzyszyły nam pytania o to, kiedy się zdecydujemy na jej powiększenie.
Od razu po powrocie umówiliśmy się do lekarza, ze względu na charakter wykonywanej przez mnie pracy (przede wszystkim ogromny stres jej towarzyszący) od razu poszłam na zwolnienie. Tym bardziej, że praktycznie non-stop spałam (tak mi upłynął czas od pierwszej wizyty do końca I trymestru).
Cały czas miałam wątpliwości, czy sprawdzę się w roli mamy. Miałam wrażenie, że przerasta mnie ta odpowiedzialność i nie dorosłam do tego. Ciągle byłam pełna obaw, co oczywiście nie znaczy, że się nie cieszyłam. Po prostu było to stłumione przez strach przed zmianami, jakie miały nastąpić.
Wraz z mężem zdecydowaliśmy się na przemalowanie mieszkania, ale ze względu na mój stan zdecydowaliśmy o moim wyjeździe do rodziców. Wtedy zaczęły się problemy - pierwsza plama krwi na bieliźnie. Starałam się nie panikować, żeby niepotrzebnie nie stresować siebie i maluszka, od razu zapisałam się do lekarza. Dostałam tabletki na podtrzymanie ciąży i zakaz przemęczania się. Wydawało się, że już wszystko jest w porządku. Jednak trzy tygodnie później znów pojawiło się krwawienie z dróg rodnych. Od razu wizyta, USG, ale wydawało się, że z maluszkiem wszystko w porządku, słyszałam bicie jego serduszka. Dostałam zalecenie leżenia w łóżku, zwiększono mi dawkę progesteronu na podtrzymanie ciąży i wróciliśmy do domu. I niestety cztery dni później wszystko się powtórzyło. Trafiłam na SOR do szpitala (to był 18 tc), gdzie dowiedzieliśmy się z mężem, że praktycznie nic już się nie da zrobić - już odeszły wody płodowe. Przyjęli mnie do szpitala, gdzie praktycznie po dwóch godzinach leżałam już na trakcie porodowym. Muszę przyznać, że trafiłam na niesamowicie empatyczną ekpię lekarzy i położnych. To, że się kompletnie nie rozsypałam, to głónie zasługa ich oraz mojego męża, który prawie cały czas był przy mnie. Nie chcę pisać, jakie to uczucie czekać na poród i wiedzieć, że dziecko już nie będzie żyło, nie życzę tego nikomu.
Na początku było strasznie, te myśli, że to moja wina, że coś zaniedbałam, czegoś nie dopilnowałam, ten wstyd, to uczucia, które strasznie ciężko mi było w sobie zwalczyć. Tym bardziej, kiedy przyszedł ordynator i zaczął pytać, czy naprawdę nic nie zauważyłam wcześniej.
Jeszcze w szpitalu zdecydowaliśmy, że chcemy pochować naszą córeczkę. Bądź co bądź czekaliśmy na nią, mieliśmy wizję całej naszej trójki, nie wyobrażałam sobie, że moglibyśmy podjąć decyzję o spopieleniu przez szpital. To tak, jakbyśmy chcieli wymazać te tygodnie oczekiwania i przygotowań, a ona była, jest i będzie członkiem naszej rodziny.
Potem był pogrzeb i Boże Narodzenie, które sprawiało taki ból, że naprawdę ciężko to opisać. Ale w związku z tym, że nasze rodziny mieszkają w innych miastach niż my zmiana otoczenia pomogła nam nabrać trochę dystansu. Choć powrót do domu, patrzenie na łóżeczko i inne rzeczy przygotowane dla dziecka nie było łatwe.
W sumie jeszcze w szpitalu podjęliśmy decyzję o tym, że znów chcemy starać się o dziecko. Konsultowaliśmy się z lekarzem, kiedy będziemy mogli. Nie sądziłam, że tak szybko nam się uda - zaraz po daniu zielonego światła przez lekarza. Teraz jestem w 25 tc, na razie wszystko jest w porządku, to też ma być dziewczynka, a termin porodu wyznaczony jest równo rok po poronieniu. Nie wierzę w znaki, horoskopy czy inne "zabobony", ale teraz jakoś mam uczucie, że historia zatacza koło, tylko że tym razem wszystko będzie dobrze.
W końcu to z siebie wyrzuciłam...
Trzymajcie za nas kciuki
Tak się zbierałam do napisania tego postu, jakoś ciężko mi to przychodzi, to kolejny raz, kiedy zaczynam i nie wiem, jaki będzie efekt - może w końcu opiszę wszystko?
Zaczęło się nieoczekiwanie - od żartu mojego męża przed naszym wyjazdem za granicę, że może jestem w ciąży, ponieważ mam tak nadwrażliwe piersi. Temat potraktowaliśmy jak dobry dowcip. Jednak już w trakcie naszej wycieczki mój mąż coraz bardziej nabierał pewności, a ja coraz bardziej nie chciałam w to uwierzyć. Test kupiliśmy w którymś mieście na trasie (byliśmy na objazdówce) i potwierdził on przypuszczenia.
Mój mąż nie mógł się powstrzymać, bardzo chciał już potomka, więc zaraz po przyjeździe podzielił się nowiną z całą naszą rodziną. Wszyscy się ucieszyli, jak to w rodzinie, ciągle towarzyszyły nam pytania o to, kiedy się zdecydujemy na jej powiększenie.
Od razu po powrocie umówiliśmy się do lekarza, ze względu na charakter wykonywanej przez mnie pracy (przede wszystkim ogromny stres jej towarzyszący) od razu poszłam na zwolnienie. Tym bardziej, że praktycznie non-stop spałam (tak mi upłynął czas od pierwszej wizyty do końca I trymestru).
Cały czas miałam wątpliwości, czy sprawdzę się w roli mamy. Miałam wrażenie, że przerasta mnie ta odpowiedzialność i nie dorosłam do tego. Ciągle byłam pełna obaw, co oczywiście nie znaczy, że się nie cieszyłam. Po prostu było to stłumione przez strach przed zmianami, jakie miały nastąpić.
Wraz z mężem zdecydowaliśmy się na przemalowanie mieszkania, ale ze względu na mój stan zdecydowaliśmy o moim wyjeździe do rodziców. Wtedy zaczęły się problemy - pierwsza plama krwi na bieliźnie. Starałam się nie panikować, żeby niepotrzebnie nie stresować siebie i maluszka, od razu zapisałam się do lekarza. Dostałam tabletki na podtrzymanie ciąży i zakaz przemęczania się. Wydawało się, że już wszystko jest w porządku. Jednak trzy tygodnie później znów pojawiło się krwawienie z dróg rodnych. Od razu wizyta, USG, ale wydawało się, że z maluszkiem wszystko w porządku, słyszałam bicie jego serduszka. Dostałam zalecenie leżenia w łóżku, zwiększono mi dawkę progesteronu na podtrzymanie ciąży i wróciliśmy do domu. I niestety cztery dni później wszystko się powtórzyło. Trafiłam na SOR do szpitala (to był 18 tc), gdzie dowiedzieliśmy się z mężem, że praktycznie nic już się nie da zrobić - już odeszły wody płodowe. Przyjęli mnie do szpitala, gdzie praktycznie po dwóch godzinach leżałam już na trakcie porodowym. Muszę przyznać, że trafiłam na niesamowicie empatyczną ekpię lekarzy i położnych. To, że się kompletnie nie rozsypałam, to głónie zasługa ich oraz mojego męża, który prawie cały czas był przy mnie. Nie chcę pisać, jakie to uczucie czekać na poród i wiedzieć, że dziecko już nie będzie żyło, nie życzę tego nikomu.
Na początku było strasznie, te myśli, że to moja wina, że coś zaniedbałam, czegoś nie dopilnowałam, ten wstyd, to uczucia, które strasznie ciężko mi było w sobie zwalczyć. Tym bardziej, kiedy przyszedł ordynator i zaczął pytać, czy naprawdę nic nie zauważyłam wcześniej.
Jeszcze w szpitalu zdecydowaliśmy, że chcemy pochować naszą córeczkę. Bądź co bądź czekaliśmy na nią, mieliśmy wizję całej naszej trójki, nie wyobrażałam sobie, że moglibyśmy podjąć decyzję o spopieleniu przez szpital. To tak, jakbyśmy chcieli wymazać te tygodnie oczekiwania i przygotowań, a ona była, jest i będzie członkiem naszej rodziny.
Potem był pogrzeb i Boże Narodzenie, które sprawiało taki ból, że naprawdę ciężko to opisać. Ale w związku z tym, że nasze rodziny mieszkają w innych miastach niż my zmiana otoczenia pomogła nam nabrać trochę dystansu. Choć powrót do domu, patrzenie na łóżeczko i inne rzeczy przygotowane dla dziecka nie było łatwe.
W sumie jeszcze w szpitalu podjęliśmy decyzję o tym, że znów chcemy starać się o dziecko. Konsultowaliśmy się z lekarzem, kiedy będziemy mogli. Nie sądziłam, że tak szybko nam się uda - zaraz po daniu zielonego światła przez lekarza. Teraz jestem w 25 tc, na razie wszystko jest w porządku, to też ma być dziewczynka, a termin porodu wyznaczony jest równo rok po poronieniu. Nie wierzę w znaki, horoskopy czy inne "zabobony", ale teraz jakoś mam uczucie, że historia zatacza koło, tylko że tym razem wszystko będzie dobrze.
W końcu to z siebie wyrzuciłam...
Trzymajcie za nas kciuki
Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.
- kaikai
- Wylogowany
- mistrzyni słowa
- Mój skarbek :)06.04.2013
10 lata 3 miesiąc temu #919719 przez kaikai
Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.
- katararzynka
- Autor
- Wylogowany
- gaworzenie
Mniej Więcej
- Posty: 7
- Otrzymane podziękowania: 0
10 lata 3 miesiąc temu #919724 przez katararzynka
Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.
- sandroosia
- Wylogowany
- gaworzenie
Mniej Więcej
- Posty: 67
- Otrzymane podziękowania: 0
10 lata 3 miesiąc temu #920048 przez sandroosia
Łezka się w oku zakręciła podczas czytania.. trzymam za Was kciuki z całej siły... tym razem musi być dobrze..
Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.
- Dave
- Wylogowany
- mistrzyni słowa
- Carpe Diem
Mniej Więcej
- Posty: 10230
- Otrzymane podziękowania: 43
10 lata 3 miesiąc temu #920073 przez Dave
Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.
- katararzynka
- Autor
- Wylogowany
- gaworzenie
Mniej Więcej
- Posty: 7
- Otrzymane podziękowania: 0
10 lata 3 miesiąc temu #921853 przez katararzynka
Dziękuję Wam. Napisanie tego pomogło mi w jakimś stopniu uporządkować myśli. Tak naprawdę dopiero po tej mojej historii dowiedziałam się, ile podobnych sytuacji było w mojej rodzinie i otoczeniu. To jest temat, który jest rzadko poruszany. Jeśli komuś z forum zdarzyło się coś takiego i chciałby się wyżalić, wypłakać, porozmawiać, to zapraszam na priv.
A Wam naprawdę dziękuję i na pewno dam znać, co dalej.
A Wam naprawdę dziękuję i na pewno dam znać, co dalej.
Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.
- MoNiaaa
- Wylogowany
- mistrzyni słowa
- Julka :* 04.08.2010r. Zuzia :* 19.12.2013
Mniej Więcej
- Posty: 7467
- Otrzymane podziękowania: 46
10 lata 3 miesiąc temu #922027 przez MoNiaaa
katarzynka wspolczuje ci bardzo tragedii na pewno nigdy nei zapomnisz o córeczce :*
na pewno tym razem wszystko się potoczy tak jak powinno i będziecie wspaniałymi rodzicami
na pewno tym razem wszystko się potoczy tak jak powinno i będziecie wspaniałymi rodzicami
Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.