- /
- /
- /
- /
- /
- KONKURS 5
KONKURS 5
- Katarzyna
- Autor
- Wylogowany
- Położna
Mniej Więcej
14 lata 8 miesiąc temu - 14 lata 8 miesiąc temu #13314 przez Katarzyna
Polecam: Blog o ciąży, porodzie i macierzyństwie , Dzienniczki dla mam , Organizer Mamy , nowość: Dzienniczek Ciąży
Konkurs organizowany wspólnie z
www.kolysankiprenatalne.pl
Zadanie konkursowe:
Napisz bajkę na dobranoc dla dzieci i wygraj:
Nagroda za I miejsce (5 płyt):
"Kołysanki Prenatalne" + zestaw 4 płyt "Białego Szumu"
[img]http://www.zapytajpolozna.pl/prenatalne/Konkurs 5 Miejsce I.jpg
Nagroda za II miejsce (3 płyty):
"Kołysanki Prenatalne" + "Harmonia Ciała i Umysłu" + "Czysty biały szum"
[img]http://www.zapytajpolozna.pl/prenatalne/Konkurs 5 Miejsce II.jpg
Nagrody za III miejsce (2 płyty):
"Bajka Pastorałka o Dzwoneczku" + "Biały Szum – pociąg"
[img]http://www.zapytajpolozna.pl/prenatalne/Konkurs 5 Miejsce III.jpg
Zasady konkursu:
Zadanie konkursowe:
Napisz bajkę na dobranoc dla dzieci i wygraj:
Nagroda za I miejsce (5 płyt):
"Kołysanki Prenatalne" + zestaw 4 płyt "Białego Szumu"
[img]http://www.zapytajpolozna.pl/prenatalne/Konkurs 5 Miejsce I.jpg
Nagroda za II miejsce (3 płyty):
"Kołysanki Prenatalne" + "Harmonia Ciała i Umysłu" + "Czysty biały szum"
[img]http://www.zapytajpolozna.pl/prenatalne/Konkurs 5 Miejsce II.jpg
Nagrody za III miejsce (2 płyty):
"Bajka Pastorałka o Dzwoneczku" + "Biały Szum – pociąg"
[img]http://www.zapytajpolozna.pl/prenatalne/Konkurs 5 Miejsce III.jpg
Zasady konkursu:
-
1) Wziąć udział może 1 osoba i tylko raz w danym konkursie.
2) Konkurs od 20 trwa do 4 maja 2010.
I etap - podczas pierwszego tygodnia uczestnicy publikują swoje bajki na dobranoc w tym wątku.
II etap - po tygodniu jury w postaci Katarzyny, Piotra i Kasiory wybierają 10 najlepszych prac, które publikują po 3 dniach.
III etap - przez kolejne 3 dni trwa jawne głosowanie (punkt 3).
Później przez 1 dzień następuje zliczanie głosów. Ostatniego dnia ogłaszamy zwycięzców.
3) Sposób głosowania, propozycje:
- głosują tylko osoby zarejestrowane na forum przed konkursem
- głosowanie jawne użytkowników 1 post= 1 głos
- głos można oddać tylko raz.
- inne głosy nie będą brane pod uwagę.
4) Przedstawiona bajka na dobranoc musi być autorstwa użytkownika, który ją publikuje.
5) Uczestnicy zasady konkursu będą usuwani.
Polecam: Blog o ciąży, porodzie i macierzyństwie , Dzienniczki dla mam , Organizer Mamy , nowość: Dzienniczek Ciąży
Ostatnio zmieniany: 14 lata 8 miesiąc temu przez Katarzyna.
Temat został zablokowany.
- sylwus136
- Wylogowany
- mistrzyni słowa
- Kacperek :** 13.04.2010 :** Kocham nad życie :*
Mniej Więcej
- Posty: 1306
- Otrzymane podziękowania: 0
14 lata 8 miesiąc temu - 14 lata 8 miesiąc temu #13331 przez sylwus136
Było piekne słoneczne popołudnie.mały piesek imieniem Dino bawił się radośnie w piaskownicy.
Nagle usłyszał z domu wołanie mamy ;
-synusiu kochanie czas juz do domku.Trzeba poleżakować
Dinuś udawał że nie słyszy i bawił się dalej.
Mama znów powtórzyła swoje słowa ale tym razem wychodząc z domu.
Piesek ze smutkiem w oczach zapytał:
-mamo czy jestes pewna ze tu juz pora?ja chce sie jeszcze bawić.
Mama odparła;
-ta sama co wczoraj kochanie
-ale mnie sie nie chce spać odparł z zalem w głosie maluch.A nie moge poźniej?
Mama pokiwała głowa:
-nie synusiu poniewaz jak mawiała nasza babcia jeśli się nie zdrzemniesz bedziesz bardziej wyczerpany i nie bedziesz miał siły na dalszą zabawę.
Dinuś z niezadowoloną miną wstał i podszedł do mamy.
-ale mamo o tej godzinie prawie nikt nie śpi...
Mama wziela maluch na ręce i z usmiechem na twarzy odpowiedziała:
-kochanie kiey bedziesz juz duzy nie bedziesz mial czasu na popołudniową drzemkę,
bedziesz musiał cały dzień pracować i dopiero wieczorem znajdziesz czas na odpoczynek,dlatego teraz kiedy jestes malutki musisz sie wysypiać żeby kiedy juz dorosniesz miał siły by pracować całymi dniami jak Twój tatuś.
Maluch zamyslił sie po czym spojrzał na mame i odparł z usmiechem;
-w takim razie ja nie chce dorosnąć spraw abym zawsze pozostał taki malutki
Mama rozesmiała sie i przytuliła synka do piersi mówiać:
-kochanie ja nie jestem w stanie tego zrobic a to dlatego ze kazdy z nas musi w zyciu dorosnać.
ja tez byłam kiedys taka malutka jak Ty ale ze zbiegiem czsu ilat wydoroslałam,poznalam Twojego tatusia i urodziłes sie Ty,czyli najpiekniejsza rzecz jaka mnie w zyciu spotkała.
Maluch znowu sie zamyślił i z jeszcze wiekszym usmichem na twarzy odparł:
-a wiec mamus idziemy szybko spać bym jak najszybciej dorósł i stworzył tak fajną rodzinę jak nasza
Mama ucałowała Dinusia i poszli na popołudniową drzemkę.
KONIEC
Nagle usłyszał z domu wołanie mamy ;
-synusiu kochanie czas juz do domku.Trzeba poleżakować
Dinuś udawał że nie słyszy i bawił się dalej.
Mama znów powtórzyła swoje słowa ale tym razem wychodząc z domu.
Piesek ze smutkiem w oczach zapytał:
-mamo czy jestes pewna ze tu juz pora?ja chce sie jeszcze bawić.
Mama odparła;
-ta sama co wczoraj kochanie
-ale mnie sie nie chce spać odparł z zalem w głosie maluch.A nie moge poźniej?
Mama pokiwała głowa:
-nie synusiu poniewaz jak mawiała nasza babcia jeśli się nie zdrzemniesz bedziesz bardziej wyczerpany i nie bedziesz miał siły na dalszą zabawę.
Dinuś z niezadowoloną miną wstał i podszedł do mamy.
-ale mamo o tej godzinie prawie nikt nie śpi...
Mama wziela maluch na ręce i z usmiechem na twarzy odpowiedziała:
-kochanie kiey bedziesz juz duzy nie bedziesz mial czasu na popołudniową drzemkę,
bedziesz musiał cały dzień pracować i dopiero wieczorem znajdziesz czas na odpoczynek,dlatego teraz kiedy jestes malutki musisz sie wysypiać żeby kiedy juz dorosniesz miał siły by pracować całymi dniami jak Twój tatuś.
Maluch zamyslił sie po czym spojrzał na mame i odparł z usmiechem;
-w takim razie ja nie chce dorosnąć spraw abym zawsze pozostał taki malutki
Mama rozesmiała sie i przytuliła synka do piersi mówiać:
-kochanie ja nie jestem w stanie tego zrobic a to dlatego ze kazdy z nas musi w zyciu dorosnać.
ja tez byłam kiedys taka malutka jak Ty ale ze zbiegiem czsu ilat wydoroslałam,poznalam Twojego tatusia i urodziłes sie Ty,czyli najpiekniejsza rzecz jaka mnie w zyciu spotkała.
Maluch znowu sie zamyślił i z jeszcze wiekszym usmichem na twarzy odparł:
-a wiec mamus idziemy szybko spać bym jak najszybciej dorósł i stworzył tak fajną rodzinę jak nasza
Mama ucałowała Dinusia i poszli na popołudniową drzemkę.
KONIEC
Ostatnio zmieniany: 14 lata 8 miesiąc temu przez sylwus136.
Temat został zablokowany.
- meridiana
- Wylogowany
- gaworzenie
- Szczęśliwa mama Małgosi
Mniej Więcej
- Posty: 2
- Otrzymane podziękowania: 0
14 lata 8 miesiąc temu #13344 przez meridiana
Zapraszam do przeczytania bajeczki mojego autorstwa pt. MATYLDA
Dawno, dawno temu w uroczych polskich górach niedaleko lasu znajdowała się łąka, na której to właśnie przyszła na świat nasza bohaterka – Matylda. Była malutką zielono-brązową gąsieniczką. Na jej okrąglutkiej główce miała zielone oczka i śmieszne czułki. Posiadała pięć par nóżek, toteż bardzo szybko potrafiła chodzić. Rozejrzała się wokoło
i powiedziała:
- Ojej, jak tu pięknie na tym świecie. Muszę go lepiej poznać – i wyruszyła na zwiedzenie najbliżej okolicy.
Była szczęśliwa i pełna zapału do wycieczki. „Może poznam nowych przyjaciół?” -pomyślała gąsieniczka, bo w końcu smutno tak samotnie poznawać świat i nie móc nikomu opowiedzieć tego, co się widzi i czuje. Słoneczko pięknie przygrzewało, rosa już dawno wyschła, więc wędrówka nie była męcząca. Matylda była zachwycona łąką, jej roślinnością i z ogromnym zaciekawieniem przyglądała się mieszkańcom tej nieznanej jej dotąd krainy.
- Dzień dobry wszystkim – radośnie witała mieszkańców Matylda – Jestem gąsieniczka Matylda.
- Dzień dobry – odpowiedział jej żuczek.
- Witaj Matyldo – odpowiedziała jej rodzina biedronek.
Wesoło powędrowała dalej. Zatrzymała się przed dużą kałuża. „Jak tu ja ominąć” – pomyślała gąsieniczka. „To nie będzie takie proste, bo ta kałuża jest ogromna”. I zaczęła powoli i ostrożnie obchodzić wodę. Zatrzymała się koło maku, aby chwilkę odpocząć, bo nieco się zmęczyła i wtedy usłyszała głosy ponad sobą:
- Jejku, ale brzydka gąsienica. I taka okrągła – powiedział głośno i nieprzyjaźnie pasikonik.
- A jak grubiutka – zaśmiała się ważka.
- I taka nieporadna. – dodała ze złośliwością mrówka, obserwująca nieudane próby przekroczenia kałuży przez Matyldę.
- Zupełnie niepożyteczna – krzyknęła głośno pszczoła – Nie wiem, po co to takie w ogóle istnieje.
Kiedy Matylda usłyszała te uwagi, było jej bardzo przykro. „Nie rozumiem, dlaczego mnie nie lubią, przecież nic złego im nie zrobiłam.” Postanowiła szybko uciec od kąśliwych uwag mieszkańców łąki. Kiedy tak wędrowała po łące, już nie była taka wesoła. Dobry nastrój gdzieś przepadł i ochota do zwiedzania również. „Wcale nie jest tak pięknie na tej łące” - pomyślała gąsieniczka i usiadła na listku pod dużym rozłożystym słonecznikiem. ”Tutaj nikt mnie nie zobaczy” - powiedziała sobie w duchu i cichutko zapłakała. Płakała tak kilka godzin.
- Dlaczego płaczesz Matyldo?- zapytał się żuczek.
- Jestem nieszczęśliwa, nikt mnie tutaj nie lubi. – zapłakała jeszcze głośniej.
- Jak to nikt? A ja? Ja przecież bardzo cię lubię.
- Naprawdę?- z niedowierzaniem zapytała się Matylda
- Słowo honoru żuczka.
- I nie przeszkadza ci, że jestem taka grubiutka i zielona i niekształtna?
- Ojej, a kto ci takich głupot naopowiadał. Jesteś wesołą, miłą i niezwykle uprzejmą gąsieniczką i chętnie zostanę twoim przyjacielem. Ja też jestem okrągły tak, jak cała moja rodzina i jestem bardzo dumny z tego.
- Tak się cieszę – powiedziała Matylda i otarła ostatnia łezkę z policzka.
- Chodźmy na spacer, oprowadzę cię po naszej łąkowej krainie.
I poszli. Teraz wędrówka była naprawdę miła. Żuczek opowiadał o wszystkich mieszkańcach łąki, mówił, że każdy ma tu swoje zadanie do wykonania, przedstawiał Matyldę każdemu, wyjaśniał i odpowiadał na każde pytanie swojej nowej towarzyszki. Razem się bawili, razem obiadowali i spędzali ze sobą bardzo dużo czasu.
Pewnego razu kiedy dzień miał się już ku końcowi, żuczek z Matyldą siedzieli sobie na drzewie i z zachwytem obserwowali zachód słońca.
- Jaki piękny, to niesamowite – zachwycała się Matylda.
- Cudowny, Mógłbym tak siedzieć godzinami i go obserwować. – westchnął żuczek.
- To najpiękniejsze, co widziałam w swoim życiu. Świat jest taki piękny. – dodała gąsieniczka.
I wtedy na tle zachodzącego słońca ujrzała coś dziwnego, coś czego jeszcze nigdy nie widziała.
- Żuczku, co to takiego?
- To jest motyl. Potrafi pięknie latać, prawda?
- Ależ on tańczy. Jaki piękny i radosny jest ten taniec. Jak pięknie się mienią w zachodzącym słońcu jego skrzydła. Tęcza kolorów. Z jaką gracją się porusza. Jaki jest smukły i subtelny
w tym tańcu. – zachwycała się gąsieniczka. A mówiąc to spojrzała na swoje krzywe nóżki, okrąglutki brzuszek i posmutniała.
- Matyldo, nie martw się. Każdy z nas jest stworzony ku czemuś. Jedni pięknie tańczą
w locie, inni wysoko skaczą, a jeszcze inni zapylają kwiatuszki i zbierają nektar. Ty też masz swoje zadanie do wykonania i ty tez potrafisz coś, czego nie umieją inni. Każdy ma swój talent.
Od tej pory, po pracowicie zakończonym dniu w nagrodę żuczek z Matyldą przychodzili na drzewo, aby podziwiać piękny taniec pana motyla na tle zachodzącego słońca. Jednak pewnego razu motyl nie pokazał się na tle nieba. Matylda ze swoim przyjacielem czekała i czekała, a pana motyla nie było.
- Coś się musiało stać? – zaniepokoiła się gąsieniczka.
- Masz rację, coś musiało się wydarzyć – odpowiedział żuczek
- Chodźmy to sprawdzić.
- Tak, masz racje, chodźmy.
Para naszych przyjaciół wyruszyła w głąb łąki, aby się dowiedzieć, co się stało
z panem motylem. Kiedy tak szli i szli spotkali po drodze mrówkę i pasikonika, którzy uciekali w popłochu.
- Co się stało? – zapytał się żuczek z Matyldą.
- Ha, oni się pytają, co się stało. Uciekajcie, bo tam grasuje pająk rozbójnik- wykrzyknęli z trwoga i uciekli.
- Ojej, chyba się domyślam, co się stało z panem motylem. Ta wyprawa może być naprawdę niebezpieczna Matyldo – rzekł żuczek.
-Nie boje się. Ktoś potrzebuje naszej pomocy. Żuczku, my musimy mu pomóc – powiedziała stanowczo Matylda.
W tym samym momencie minęła ich pszczoła z ważką.
- Szaleńcy, dokąd wy idziecie, tam grasuje pająk rozbójnik.
Matylda z żuczkiem przyspieszyli kroku. Kiedy doszli już na miejsce, ich oczom ukazał się straszny widok. Pająk rozbójnik złapał w swoją sieć biednego pana motyla, który próbował ze słabym skutkiem oswobodzić się. Brakowało mu już sił.
- Będziesz pysznym obiadkiem – powiedział złowrogo pająk rozbójnik.- I na nic przydadzą się tutaj twoje podniebne pląsy. Ha, ha, ha. Teraz pójdę poszukać ziół, żeby cię odpowiednio przyprawić do smaku. Poczekaj tu na mnie mój obiadku. Ha, ha, ha. - po czym pająk odszedł.
- Żuczku, to nasza jedyna szansa. Co my możemy zrobić?- szeptem zapytała Matylda.
- Wiem, Matyldo, zobacz do czego przytwierdzona jest sieć pajęczyny?
- Do liści. Już rozumiem…Żuczku jesteś fantastyczny. Do dzieła.
- Matyldo, pamiętaj, nie wolno ci dotknąć sieci, musisz to zrobić bardzo delikatnie i ostrożnie, a zarazem szybko. To zadanie wymaga precyzji i szybkości, wierzę w ciebie. Ja będę stał na czatach, w razie czego dam ci znać, gdyby pająk się zbliżał.
Matylda bardzo ostrożnie zbliżyła się do pajęczyny.
- Nie martw się motylku, niedługo będziesz wolny. Tylko nie opadaj z sił – powiedziała pocieszająco Matylda i z ochotą zabrała się do obgryzanie liści. Robiła to bardzo szybko, nie odpoczywała ani chwilki i choć była już bardzo zmęczona, wciąż pracowała dzielnie. Miała dobre, mocne ząbki, teraz zrozumiała, że to jej talent. Po pewnym czasie udało się jej odczepić ostatni listek i pan motyl była prawie wolny.
- Matyldo, szybko pająk nadchodzi – szeptem ostrzegł żuczek swoją przyjaciółkę.
- Już skończyłam, niestety motyl jest zbyt słaby, nie może iść.
- Będziemy go zatem nieśli, połóż go na tym listku. Łap za jeden koniec, a ja za drugi
i szybko uciekajmy.
Matylda była już bardzo zmęczona, kiedy dotarli do swojej bezpiecznej siedziby na drzewie.
- Matyldo jesteś niesamowita. Jesteś niezwykła, jesteś bohaterem- powiedział żuczek
i uścisnął mocno swoja towarzyszkę.
- Żuczku, nie czas na pochwały, musimy ocucić motyla i go nakarmić. Biedaczek jest wyczerpany. Połóżmy go tutaj na łóżeczko i niech odpoczywa. Najważniejsze, że jest uratowany.
- Dobrze. A teraz odpocznijmy, to była naprawdę pracowita noc. Wiesz, że gdyby nie twoje mocne ząbki, to byśmy nie uratowali motyla, a gdyby nie twoje pięć par silnych nóżek, to by się nam nie udało uciec przed pająkiem.
- Żuczku, spij już.
Rano motyl czuł się o wiele lepiej, mógł chodzić, a pod wieczór już mógł latać.
- Taki jestem wdzięczny wam za pomoc. Uratowaliście mnie. Chciałbym także osobiście podziękować Matyldzie, ale nie wiem, gdzie ona jest.
-Rzeczywiście, nie ma jej od rana. Nie wiem, gdzie jest. Ale na pewno zaraz przyjdzie.
A tymczasem, masz gości. To mieszkańcy łąki przyszli cię odwiedzić. – powiedział żuczek
i poszedł poszukać Matyldy. Nigdzie jednak jej nie znalazł. „Matylda jest bardzo wrażliwa
i delikatna, na pewno teraz dopiero zrozumiała czego dokonała i pewno sobie płacze
z radości. Nie będę jej przeszkadzał.” – pomyślał żuczek.
Tymczasem motyl bardzo dokładnie opowiedział wszystkim nocną przygodę. Każdy chciał pogratulować Matyldzie, a czworo mieszkańców łąki mrówka, wazka, pszczoła i pasikonik , także i ją przeprosić, bo teraz zrozumieli, jak wartościową i niezwykła osobą jest gąsieniczka Matylda. Było im bardzo wstyd. Ta mała gąsieniczka okazała się bohaterem, a oni tchórzami. Jednak Matyldy nie było i nikt nie wiedział, gdzie ona się podziewa. Żuczek zaczął się niepokoić, bo takie zachowanie nie było podobne do jego przyjaciółki. Dalej szukał swojej towarzyszki
-Matyldo, gdzie jesteś? Matyldo!!!. Hop, hop. Matyldo!!!- nawoływał żuczek.
- Tu jestem żuczku.
- Gdzie?
- Na najwyższej gałęzi naszego drzewa – odpowiedziała po cichutku Matylda.
- Dlaczego się chowasz przede mną – powiedział żuczek i w tym samym momencie stanął jak słup soli. – Matyldo, to Ty?
- No właśnie nie wiem – powiedziała Matylda – obudziłam się w nocy, czułam się okropnie, taka ociężała, najedzona i bardzo zmęczona. Potem moje nóżki ulepiły kokon i zasnęłam w nim, a kiedy się dziś rano obudziłam, to wyglądałam właśnie tak. Czy ja jestem chora? Ja nic nie rozumiem. Czy to czary?
- Matyldo kochany, Matyldo, ty jesteś motylkiem. Jesteś prześlicznym, kolorowym, cudownym, zgrabnym motylkiem. Byłaś do tej pory gąsieniczka motyla. Jak mogłem tego nie zauważyć. Matyldo twoje marzenie się spełniło, jesteś teraz prześliczną panienką motylkówną.
- Nie mogę tego zrozumieć. – powiedziała Matylda. – naprawdę jestem motylem?
- Tak i to najcudowniejszym na całym świecie, a widziałem już dużo motyli. Chodz już, wszyscy na ciebie czekają i chcą ci pogratulować, a szczególnie pan motyl chciałby ci podziękować za uratowanie życia.
Żuczek z Matyldą zeszli na dół do izby, w której zebrali się wszyscy mieszkańcy łąki.
- Chciałbym wam kogoś przedstawić – powiedział żuczek – oto nasza gąsieniczka Matylda, która tak naprawdę jest pięknym motylem, paziem królowej, najszlachetniejszą odmianą motyli.
Wszyscy oniemieli z zachwytu. Następnie gratulowali Matyldzie bohaterskiego czynu, niezwykłej sprawności i odwagi. Czwórka niesfornych mieszkańców przeprosiła za przykrości jakie sprawili Matyldzie, a pan motyl oczarowany urodą i walecznym sercem Matyldy poprosił ją o rękę. Matylda się zgodziła, gdyż już od dawna kochała pana motyla. Ślub odbył się hucznie, a najważniejszym gościem była żuczek. A potem wszyscy żyli długo i szczęśliwie.
Marzenia się spełniają, jak to mówił żuczek.
Bajkę dedykuję wszystkim, którzy mają kłopot z akceptacją własnej osoby, którzy nie wierzą w siebie i własne możliwości, nie wierzą, że mogą się zmienić, że mogą osiągnąć wszystko. Marzenia się spełniają.
Myślę, że tę opowieść można przeczytać dzieciom, które czują się odrzucone przez swoich rówieśników, które czują się samotnie w przedszkolu, klasie, na podwórku, które czują się niepotrzebne, które maja marzenia, a nie wierzą w ich spełnienie.
Meridiana
Dawno, dawno temu w uroczych polskich górach niedaleko lasu znajdowała się łąka, na której to właśnie przyszła na świat nasza bohaterka – Matylda. Była malutką zielono-brązową gąsieniczką. Na jej okrąglutkiej główce miała zielone oczka i śmieszne czułki. Posiadała pięć par nóżek, toteż bardzo szybko potrafiła chodzić. Rozejrzała się wokoło
i powiedziała:
- Ojej, jak tu pięknie na tym świecie. Muszę go lepiej poznać – i wyruszyła na zwiedzenie najbliżej okolicy.
Była szczęśliwa i pełna zapału do wycieczki. „Może poznam nowych przyjaciół?” -pomyślała gąsieniczka, bo w końcu smutno tak samotnie poznawać świat i nie móc nikomu opowiedzieć tego, co się widzi i czuje. Słoneczko pięknie przygrzewało, rosa już dawno wyschła, więc wędrówka nie była męcząca. Matylda była zachwycona łąką, jej roślinnością i z ogromnym zaciekawieniem przyglądała się mieszkańcom tej nieznanej jej dotąd krainy.
- Dzień dobry wszystkim – radośnie witała mieszkańców Matylda – Jestem gąsieniczka Matylda.
- Dzień dobry – odpowiedział jej żuczek.
- Witaj Matyldo – odpowiedziała jej rodzina biedronek.
Wesoło powędrowała dalej. Zatrzymała się przed dużą kałuża. „Jak tu ja ominąć” – pomyślała gąsieniczka. „To nie będzie takie proste, bo ta kałuża jest ogromna”. I zaczęła powoli i ostrożnie obchodzić wodę. Zatrzymała się koło maku, aby chwilkę odpocząć, bo nieco się zmęczyła i wtedy usłyszała głosy ponad sobą:
- Jejku, ale brzydka gąsienica. I taka okrągła – powiedział głośno i nieprzyjaźnie pasikonik.
- A jak grubiutka – zaśmiała się ważka.
- I taka nieporadna. – dodała ze złośliwością mrówka, obserwująca nieudane próby przekroczenia kałuży przez Matyldę.
- Zupełnie niepożyteczna – krzyknęła głośno pszczoła – Nie wiem, po co to takie w ogóle istnieje.
Kiedy Matylda usłyszała te uwagi, było jej bardzo przykro. „Nie rozumiem, dlaczego mnie nie lubią, przecież nic złego im nie zrobiłam.” Postanowiła szybko uciec od kąśliwych uwag mieszkańców łąki. Kiedy tak wędrowała po łące, już nie była taka wesoła. Dobry nastrój gdzieś przepadł i ochota do zwiedzania również. „Wcale nie jest tak pięknie na tej łące” - pomyślała gąsieniczka i usiadła na listku pod dużym rozłożystym słonecznikiem. ”Tutaj nikt mnie nie zobaczy” - powiedziała sobie w duchu i cichutko zapłakała. Płakała tak kilka godzin.
- Dlaczego płaczesz Matyldo?- zapytał się żuczek.
- Jestem nieszczęśliwa, nikt mnie tutaj nie lubi. – zapłakała jeszcze głośniej.
- Jak to nikt? A ja? Ja przecież bardzo cię lubię.
- Naprawdę?- z niedowierzaniem zapytała się Matylda
- Słowo honoru żuczka.
- I nie przeszkadza ci, że jestem taka grubiutka i zielona i niekształtna?
- Ojej, a kto ci takich głupot naopowiadał. Jesteś wesołą, miłą i niezwykle uprzejmą gąsieniczką i chętnie zostanę twoim przyjacielem. Ja też jestem okrągły tak, jak cała moja rodzina i jestem bardzo dumny z tego.
- Tak się cieszę – powiedziała Matylda i otarła ostatnia łezkę z policzka.
- Chodźmy na spacer, oprowadzę cię po naszej łąkowej krainie.
I poszli. Teraz wędrówka była naprawdę miła. Żuczek opowiadał o wszystkich mieszkańcach łąki, mówił, że każdy ma tu swoje zadanie do wykonania, przedstawiał Matyldę każdemu, wyjaśniał i odpowiadał na każde pytanie swojej nowej towarzyszki. Razem się bawili, razem obiadowali i spędzali ze sobą bardzo dużo czasu.
Pewnego razu kiedy dzień miał się już ku końcowi, żuczek z Matyldą siedzieli sobie na drzewie i z zachwytem obserwowali zachód słońca.
- Jaki piękny, to niesamowite – zachwycała się Matylda.
- Cudowny, Mógłbym tak siedzieć godzinami i go obserwować. – westchnął żuczek.
- To najpiękniejsze, co widziałam w swoim życiu. Świat jest taki piękny. – dodała gąsieniczka.
I wtedy na tle zachodzącego słońca ujrzała coś dziwnego, coś czego jeszcze nigdy nie widziała.
- Żuczku, co to takiego?
- To jest motyl. Potrafi pięknie latać, prawda?
- Ależ on tańczy. Jaki piękny i radosny jest ten taniec. Jak pięknie się mienią w zachodzącym słońcu jego skrzydła. Tęcza kolorów. Z jaką gracją się porusza. Jaki jest smukły i subtelny
w tym tańcu. – zachwycała się gąsieniczka. A mówiąc to spojrzała na swoje krzywe nóżki, okrąglutki brzuszek i posmutniała.
- Matyldo, nie martw się. Każdy z nas jest stworzony ku czemuś. Jedni pięknie tańczą
w locie, inni wysoko skaczą, a jeszcze inni zapylają kwiatuszki i zbierają nektar. Ty też masz swoje zadanie do wykonania i ty tez potrafisz coś, czego nie umieją inni. Każdy ma swój talent.
Od tej pory, po pracowicie zakończonym dniu w nagrodę żuczek z Matyldą przychodzili na drzewo, aby podziwiać piękny taniec pana motyla na tle zachodzącego słońca. Jednak pewnego razu motyl nie pokazał się na tle nieba. Matylda ze swoim przyjacielem czekała i czekała, a pana motyla nie było.
- Coś się musiało stać? – zaniepokoiła się gąsieniczka.
- Masz rację, coś musiało się wydarzyć – odpowiedział żuczek
- Chodźmy to sprawdzić.
- Tak, masz racje, chodźmy.
Para naszych przyjaciół wyruszyła w głąb łąki, aby się dowiedzieć, co się stało
z panem motylem. Kiedy tak szli i szli spotkali po drodze mrówkę i pasikonika, którzy uciekali w popłochu.
- Co się stało? – zapytał się żuczek z Matyldą.
- Ha, oni się pytają, co się stało. Uciekajcie, bo tam grasuje pająk rozbójnik- wykrzyknęli z trwoga i uciekli.
- Ojej, chyba się domyślam, co się stało z panem motylem. Ta wyprawa może być naprawdę niebezpieczna Matyldo – rzekł żuczek.
-Nie boje się. Ktoś potrzebuje naszej pomocy. Żuczku, my musimy mu pomóc – powiedziała stanowczo Matylda.
W tym samym momencie minęła ich pszczoła z ważką.
- Szaleńcy, dokąd wy idziecie, tam grasuje pająk rozbójnik.
Matylda z żuczkiem przyspieszyli kroku. Kiedy doszli już na miejsce, ich oczom ukazał się straszny widok. Pająk rozbójnik złapał w swoją sieć biednego pana motyla, który próbował ze słabym skutkiem oswobodzić się. Brakowało mu już sił.
- Będziesz pysznym obiadkiem – powiedział złowrogo pająk rozbójnik.- I na nic przydadzą się tutaj twoje podniebne pląsy. Ha, ha, ha. Teraz pójdę poszukać ziół, żeby cię odpowiednio przyprawić do smaku. Poczekaj tu na mnie mój obiadku. Ha, ha, ha. - po czym pająk odszedł.
- Żuczku, to nasza jedyna szansa. Co my możemy zrobić?- szeptem zapytała Matylda.
- Wiem, Matyldo, zobacz do czego przytwierdzona jest sieć pajęczyny?
- Do liści. Już rozumiem…Żuczku jesteś fantastyczny. Do dzieła.
- Matyldo, pamiętaj, nie wolno ci dotknąć sieci, musisz to zrobić bardzo delikatnie i ostrożnie, a zarazem szybko. To zadanie wymaga precyzji i szybkości, wierzę w ciebie. Ja będę stał na czatach, w razie czego dam ci znać, gdyby pająk się zbliżał.
Matylda bardzo ostrożnie zbliżyła się do pajęczyny.
- Nie martw się motylku, niedługo będziesz wolny. Tylko nie opadaj z sił – powiedziała pocieszająco Matylda i z ochotą zabrała się do obgryzanie liści. Robiła to bardzo szybko, nie odpoczywała ani chwilki i choć była już bardzo zmęczona, wciąż pracowała dzielnie. Miała dobre, mocne ząbki, teraz zrozumiała, że to jej talent. Po pewnym czasie udało się jej odczepić ostatni listek i pan motyl była prawie wolny.
- Matyldo, szybko pająk nadchodzi – szeptem ostrzegł żuczek swoją przyjaciółkę.
- Już skończyłam, niestety motyl jest zbyt słaby, nie może iść.
- Będziemy go zatem nieśli, połóż go na tym listku. Łap za jeden koniec, a ja za drugi
i szybko uciekajmy.
Matylda była już bardzo zmęczona, kiedy dotarli do swojej bezpiecznej siedziby na drzewie.
- Matyldo jesteś niesamowita. Jesteś niezwykła, jesteś bohaterem- powiedział żuczek
i uścisnął mocno swoja towarzyszkę.
- Żuczku, nie czas na pochwały, musimy ocucić motyla i go nakarmić. Biedaczek jest wyczerpany. Połóżmy go tutaj na łóżeczko i niech odpoczywa. Najważniejsze, że jest uratowany.
- Dobrze. A teraz odpocznijmy, to była naprawdę pracowita noc. Wiesz, że gdyby nie twoje mocne ząbki, to byśmy nie uratowali motyla, a gdyby nie twoje pięć par silnych nóżek, to by się nam nie udało uciec przed pająkiem.
- Żuczku, spij już.
Rano motyl czuł się o wiele lepiej, mógł chodzić, a pod wieczór już mógł latać.
- Taki jestem wdzięczny wam za pomoc. Uratowaliście mnie. Chciałbym także osobiście podziękować Matyldzie, ale nie wiem, gdzie ona jest.
-Rzeczywiście, nie ma jej od rana. Nie wiem, gdzie jest. Ale na pewno zaraz przyjdzie.
A tymczasem, masz gości. To mieszkańcy łąki przyszli cię odwiedzić. – powiedział żuczek
i poszedł poszukać Matyldy. Nigdzie jednak jej nie znalazł. „Matylda jest bardzo wrażliwa
i delikatna, na pewno teraz dopiero zrozumiała czego dokonała i pewno sobie płacze
z radości. Nie będę jej przeszkadzał.” – pomyślał żuczek.
Tymczasem motyl bardzo dokładnie opowiedział wszystkim nocną przygodę. Każdy chciał pogratulować Matyldzie, a czworo mieszkańców łąki mrówka, wazka, pszczoła i pasikonik , także i ją przeprosić, bo teraz zrozumieli, jak wartościową i niezwykła osobą jest gąsieniczka Matylda. Było im bardzo wstyd. Ta mała gąsieniczka okazała się bohaterem, a oni tchórzami. Jednak Matyldy nie było i nikt nie wiedział, gdzie ona się podziewa. Żuczek zaczął się niepokoić, bo takie zachowanie nie było podobne do jego przyjaciółki. Dalej szukał swojej towarzyszki
-Matyldo, gdzie jesteś? Matyldo!!!. Hop, hop. Matyldo!!!- nawoływał żuczek.
- Tu jestem żuczku.
- Gdzie?
- Na najwyższej gałęzi naszego drzewa – odpowiedziała po cichutku Matylda.
- Dlaczego się chowasz przede mną – powiedział żuczek i w tym samym momencie stanął jak słup soli. – Matyldo, to Ty?
- No właśnie nie wiem – powiedziała Matylda – obudziłam się w nocy, czułam się okropnie, taka ociężała, najedzona i bardzo zmęczona. Potem moje nóżki ulepiły kokon i zasnęłam w nim, a kiedy się dziś rano obudziłam, to wyglądałam właśnie tak. Czy ja jestem chora? Ja nic nie rozumiem. Czy to czary?
- Matyldo kochany, Matyldo, ty jesteś motylkiem. Jesteś prześlicznym, kolorowym, cudownym, zgrabnym motylkiem. Byłaś do tej pory gąsieniczka motyla. Jak mogłem tego nie zauważyć. Matyldo twoje marzenie się spełniło, jesteś teraz prześliczną panienką motylkówną.
- Nie mogę tego zrozumieć. – powiedziała Matylda. – naprawdę jestem motylem?
- Tak i to najcudowniejszym na całym świecie, a widziałem już dużo motyli. Chodz już, wszyscy na ciebie czekają i chcą ci pogratulować, a szczególnie pan motyl chciałby ci podziękować za uratowanie życia.
Żuczek z Matyldą zeszli na dół do izby, w której zebrali się wszyscy mieszkańcy łąki.
- Chciałbym wam kogoś przedstawić – powiedział żuczek – oto nasza gąsieniczka Matylda, która tak naprawdę jest pięknym motylem, paziem królowej, najszlachetniejszą odmianą motyli.
Wszyscy oniemieli z zachwytu. Następnie gratulowali Matyldzie bohaterskiego czynu, niezwykłej sprawności i odwagi. Czwórka niesfornych mieszkańców przeprosiła za przykrości jakie sprawili Matyldzie, a pan motyl oczarowany urodą i walecznym sercem Matyldy poprosił ją o rękę. Matylda się zgodziła, gdyż już od dawna kochała pana motyla. Ślub odbył się hucznie, a najważniejszym gościem była żuczek. A potem wszyscy żyli długo i szczęśliwie.
Marzenia się spełniają, jak to mówił żuczek.
Bajkę dedykuję wszystkim, którzy mają kłopot z akceptacją własnej osoby, którzy nie wierzą w siebie i własne możliwości, nie wierzą, że mogą się zmienić, że mogą osiągnąć wszystko. Marzenia się spełniają.
Myślę, że tę opowieść można przeczytać dzieciom, które czują się odrzucone przez swoich rówieśników, które czują się samotnie w przedszkolu, klasie, na podwórku, które czują się niepotrzebne, które maja marzenia, a nie wierzą w ich spełnienie.
Meridiana
Temat został zablokowany.
- Scholastyka21
- Wylogowany
- gadatliwa
- mój skarbek
Mniej Więcej
- Posty: 977
- Otrzymane podziękowania: 0
14 lata 8 miesiąc temu #13350 przez Scholastyka21
Chcę przedstawić bajkę, którą napisałam będąc w szóstej klasie podstawówki (bajka po małych przeróbkach )
"Czarodziejski lisek"
Dawno dawno temu za górami, za lasami w czarodziejskiej krainie "Bandi liski" żył sobie lisek o imieniu Śmiałek. Miał on rude futerko i długi ogon, a najbardziej wszystkim podobało się to, że miał czarodziejską moc. Inni namawiali go często do jej użycia, ale Śmiałek był mądrzejszy i używał jej tylko w potrzebie, więc kiedy tego nie robił żył jak inne liski.
Pewnego razu, gdy grał w swoją grę pomyślał sobie: "Może teraz wypróbowałbym swoją czarodziejską moc i zamiast głównego bohatera ja znalazł bym się w tej grze?". Wiedział, że źle zrobi używając swojej czarodziejskiej mocy tylko dla przyjemności, jednak postanowił to zrobić. Śmiałek nie chciał zostać przyłapany więc poczekał aż nadejdzie noc i inne liski pójdą spać.
Wraz z nadejściem nocy lisek stanął na środku swojego domu i wypowiedział magiczne zaklęcie: "Bali bali na me żądanie, niech lisek szybko do ulubionej gry się dostanie." Po wypowiedzeniu tych słów główny bohater gry zniknął, a Śmiałek nawet się nie obejrzał jak znalazł się na jego miejscu. Bardzo się ucieszył mówiąc i śmiejąc się przy tym: "Super, że w końcu zrobiłem coś dla siebie, od teraz już nie będę pomagał innym tylko będę wykorzystywał swoją moc do swoich przyjemności".
Gra na początku była przyjemna, dopuki lisek nie musiał uciekać przed człowiekiem z miotaczem ognia. Na szczęście udało mu się schować w norce nieopodal. Gdy człowiek a miotaczem był już na tyle daleko, żeby lisek mógł wyjść, nagle usłyszał szczekanie. Śmiałek myślał, że to pies, lecz gdy się obejrzał jego oczom ukazał się śliczny biały niedźwiadek. Lisek ucieszyl się bardzo na jego widok, ponieważ w grze niedźwiadek ten był bardzo przyjazny i pomagał głównemu bohaterowi. Śmiałek podszedł po niego i deliaktnie wspiął się na jego grzbiet. Gdy tylko to zrobił niedźwiadek zaczął pędzić jak szalony. Dzięki niemu lisek dotarł bardzo szybko na koniec etapu gry gdzie otworzyły się wielkie metalowe drzwi i wyszedł z nich mały człowieczek z literką N na czole. Śmiałek gdy go zobaczył pomyślał sobie: "W tym wieku tatuaż na czole?" Człowieczek powiedział mu: "Lisku źle robisz, nie powinieneś tu być, ale pomagać innym w swojej krainie. Śmiałek nie przejął się tym i postanowił dalej grać. Idąc dalej zobaczył wielki zielony przycisk, odrazu bez namysłu go wcisnął i nagle znalazł się w pomieszczeniu, w którym grając nigdy jeszcze nie był. Na początku ździwił się, ale później obejrzał się za siebie i zobaczył uczonego, który miał mu pomagać w tym i kolejnych etapach. Minęło pare godzin i liskowi zaczęło się nudzić. Gra toczyła się dalej, ale on był już bardzo zmęczony. Nie wiedział jak ma wrócić do domu, ponieważ zapomniał zaklęcie powrotu.
Po paru następnych etapach, nasz bohater doszedł w końcu do ostatniej końcowej fazy gry, niestety tej najtrudniejszej, gdzie musiał walczyć z elektroniczną głową, która zadawała mu różne bardzo trudne zagadki. Śmiałkowi udało się odgadnąć wszystkie i elektroniczna głowa wyjawiła mu zaklęcie powrotu do domu.
Liskowi tak naprawdę cudem udało się powrócić ze świata ulubionej gry. Gdy znalazł się w domu dotarło do niego, że bardzo źle zrobił i nie powinien myśleć tylko o sobie, ale dalej pomagać innym tak jak wcześniej to robił. Postanowił odtąd robić same dobre uczynki dla innych lisków z jego krainy.
"Czarodziejski lisek"
Dawno dawno temu za górami, za lasami w czarodziejskiej krainie "Bandi liski" żył sobie lisek o imieniu Śmiałek. Miał on rude futerko i długi ogon, a najbardziej wszystkim podobało się to, że miał czarodziejską moc. Inni namawiali go często do jej użycia, ale Śmiałek był mądrzejszy i używał jej tylko w potrzebie, więc kiedy tego nie robił żył jak inne liski.
Pewnego razu, gdy grał w swoją grę pomyślał sobie: "Może teraz wypróbowałbym swoją czarodziejską moc i zamiast głównego bohatera ja znalazł bym się w tej grze?". Wiedział, że źle zrobi używając swojej czarodziejskiej mocy tylko dla przyjemności, jednak postanowił to zrobić. Śmiałek nie chciał zostać przyłapany więc poczekał aż nadejdzie noc i inne liski pójdą spać.
Wraz z nadejściem nocy lisek stanął na środku swojego domu i wypowiedział magiczne zaklęcie: "Bali bali na me żądanie, niech lisek szybko do ulubionej gry się dostanie." Po wypowiedzeniu tych słów główny bohater gry zniknął, a Śmiałek nawet się nie obejrzał jak znalazł się na jego miejscu. Bardzo się ucieszył mówiąc i śmiejąc się przy tym: "Super, że w końcu zrobiłem coś dla siebie, od teraz już nie będę pomagał innym tylko będę wykorzystywał swoją moc do swoich przyjemności".
Gra na początku była przyjemna, dopuki lisek nie musiał uciekać przed człowiekiem z miotaczem ognia. Na szczęście udało mu się schować w norce nieopodal. Gdy człowiek a miotaczem był już na tyle daleko, żeby lisek mógł wyjść, nagle usłyszał szczekanie. Śmiałek myślał, że to pies, lecz gdy się obejrzał jego oczom ukazał się śliczny biały niedźwiadek. Lisek ucieszyl się bardzo na jego widok, ponieważ w grze niedźwiadek ten był bardzo przyjazny i pomagał głównemu bohaterowi. Śmiałek podszedł po niego i deliaktnie wspiął się na jego grzbiet. Gdy tylko to zrobił niedźwiadek zaczął pędzić jak szalony. Dzięki niemu lisek dotarł bardzo szybko na koniec etapu gry gdzie otworzyły się wielkie metalowe drzwi i wyszedł z nich mały człowieczek z literką N na czole. Śmiałek gdy go zobaczył pomyślał sobie: "W tym wieku tatuaż na czole?" Człowieczek powiedział mu: "Lisku źle robisz, nie powinieneś tu być, ale pomagać innym w swojej krainie. Śmiałek nie przejął się tym i postanowił dalej grać. Idąc dalej zobaczył wielki zielony przycisk, odrazu bez namysłu go wcisnął i nagle znalazł się w pomieszczeniu, w którym grając nigdy jeszcze nie był. Na początku ździwił się, ale później obejrzał się za siebie i zobaczył uczonego, który miał mu pomagać w tym i kolejnych etapach. Minęło pare godzin i liskowi zaczęło się nudzić. Gra toczyła się dalej, ale on był już bardzo zmęczony. Nie wiedział jak ma wrócić do domu, ponieważ zapomniał zaklęcie powrotu.
Po paru następnych etapach, nasz bohater doszedł w końcu do ostatniej końcowej fazy gry, niestety tej najtrudniejszej, gdzie musiał walczyć z elektroniczną głową, która zadawała mu różne bardzo trudne zagadki. Śmiałkowi udało się odgadnąć wszystkie i elektroniczna głowa wyjawiła mu zaklęcie powrotu do domu.
Liskowi tak naprawdę cudem udało się powrócić ze świata ulubionej gry. Gdy znalazł się w domu dotarło do niego, że bardzo źle zrobił i nie powinien myśleć tylko o sobie, ale dalej pomagać innym tak jak wcześniej to robił. Postanowił odtąd robić same dobre uczynki dla innych lisków z jego krainy.
Temat został zablokowany.
- mamaemila
- Wylogowany
- gaworzenie
Mniej Więcej
- Posty: 1
- Otrzymane podziękowania: 0
14 lata 8 miesiąc temu #13353 przez mamaemila
„O Bu, który robił zzzzzzzzz...”
Jak był zły to mówił: zzzzzzzzzzzzzzz. W zależności od siły i mocy swej złości wychodziło mu to różnie. Czasami: zzz zzz zzz, czasem: z zzzz z zz, czasem po prostu z! A kiedy był wściekły tak bardzo, że sam nawet nie wiedział jak bardzo jest wściekły, wtedy mówił: zzzzzzzzzzzzzzzz! Taka była jego mantra.
Tak naprawdę, to Bu nie często wpadał w złość. Był niezwykle łagodny i zawsze wszystkim chętnie pomagał. I nawet jeśli inni nie traktowali go dobrze, on zawsze miał dla wszystkich niezmordowaną cierpliwość i nigdy na nikogo nie nakrzyczał. Wyobraźcie sobie kogoś, kto nigdy na nikogo nie nakrzyczał. Jeżeli macie dobrą wyobraźnię, to wiecie już jak wyglądał Bu. Wyglądał właśnie tak, jak ktoś, kto nigdy nie krzyczy. Wszyscy ze środowiska Bu: komilitoni z bractwa, mniej lub bardziej znajomi z fabryki snów, w której Bu pracował, rodzina i przyjaciele podziwiali poczciwego Bu za to, że jest taki poczciwy i chwalili jego opanowanie i łagodność. Bu lubił, gdy go chwalono. Zresztą, kto by nie lubił? Toteż z dnia na dzień stawał się coraz bardziej łagodny, cierpliwy, opanowany i dla wszystkich przyjazny.
Nagle, pewnego dnia Bu obudził się wcześnie rano i jedyne, co miał do powiedzenia światu było jego przeciągłe: zzzzzzzzzzzzzzzzzzzzz! Zdał sobie sprawę z tego, że wcale nie ma ochoty iść do fabryki snów, gdzie zwykle wykonywał dwa razy więcej pracy niż jego współpracownicy, nie ma ochoty spotkać się ani z szefem fabryki ani z komilitonami z bractwa, ani natknąć się na nikogo z rodziny. Jedyne na co miał ochotę, to leżeć w łóżku i mruczeć w różnych tonacjach: zzzzzzzzzzzz. No, ewentualnie jeszcze mógłby chcieć aby przyszedł do niego, któryś z przyjaciół. Ale nie zawiadomił nikogo o swoim stanie i nikt się u niego przez cały dzień nie pojawił. W pracy pomyślano, że tylko niezwykle ważne powody mogły zatrzymać Bu w domu, ale znając Bu szybko się zjawi i wszystko wytłumaczy przedstawiając stertę uprawomocnionych zaświadczeń. Wszyscy ufali, że Bu wkrótce przyjdzie i wytłumaczy się ze swego karygodnego braku obecności w tylu miejscach. Przez cały dzień o niczym innym nie mówiono w miasteczku jak o tym, że Bu gdzieś zniknął. Zapewniano się nawzajem, że tylko naprawdę ważne powody mogły sprawić, iż Bu nie uprzedził o swoim zniknięciu i że niebawem się zjawi i wszystko wytłumaczy. Wszyscy byli jacyś podekscytowani i zbulwersowani zniknięciem Bu. Tylko jego przyjaciele smutnieli i robiło im się coraz bardziej przykro. Pomyśleli sobie, że Bu powinien im chociaż powiedzieć o zamiarze zniknięcia, aby się nie martwili. Jak mógł okazać się takim samolubem ten sam Bu, który jeszcze wczoraj zrobiłby dla nich wszystko?
Tymczasem Bu leżał na swoim łóżeczku i zzzyczał sobie w najlepsze. Czasem wstawał z łóżka by pozyczeć na stojąco lub pochodzić sobie wkoło stołu. Cały czas zdawał się czegoś wyczekiwać, jakby spodziewał się, że coś powinno nastąpić a wcale nie następowało. Bu czekał. Czekał na swoich przyjaciół, znajomych z pracy, komilitonów z bractwa, członków swej rodziny... Czekał na tych wszystkich dla których miał zawsze tyle serdeczności i którym zawsze ochoczo podążał z pomocą. Nie przychodził nikt. Bu postanowił, że następnego dnia też nie wyjdzie z domu, i następnego i jeszcze kolejnego. A z każdym dniem poziom jego złości i zarazem smutku rósł. Zzzzyczał i zzzyczał. Robił się coraz bardziej czerwony i napęczniały. Złość wychodziła z niego już nie tylko ustami. Wszystko w nim zzyczało. I gdy usłyszał głośne stukanie do drzwi, i gdy w jego domu pojawiło się mnóstwo osób, które postanowiły sprawdzić w końcu co się z Bu dzieje, już nie potrafił się powstrzymać. ZZZyczał coraz głośniej i bardziej intensywnie, zyczał przy wszystkich, którzy nigdy nie wdzieli by Bu był zły i patrzyli na niego zdumieni, zyk przechodził już świst i wtedy Bu pękł.
Och jakie szczęście, że stało się to w obecności kolegów z pracy. Szybciutko zabrano pękniętego Bu do fabryki snów, tam pracowano dzień i noc nad przywróceniem Bu do życia. Użyto najlepszych środków, które służą do sklejania najpiękniejszych snów po to, by poskładać Bu. Całe miasteczko okryło się żałobą i wyczekiwało na powrót Bu. A gdy ten wrócił już do zdrowia wszyscy dbali o niego wykazując mu tyle samo opieki i cierpliwości ile on wykazywał im wcześniej. W takich chwilach Bu sobie myślał, że opłacało się być dla wszystkich takim dobrym, bo gdy zaczęto mu tym dobrem się odpłacać to było go tyle, że można byłoby nim obdzielić cały świat. Od tamtej pory wszyscy doceniają Bu, który pozwala już sobie na okazywanie złości i gdy jest zły, mówi: zzzzzzzzzzzz
Jak był zły to mówił: zzzzzzzzzzzzzzz. W zależności od siły i mocy swej złości wychodziło mu to różnie. Czasami: zzz zzz zzz, czasem: z zzzz z zz, czasem po prostu z! A kiedy był wściekły tak bardzo, że sam nawet nie wiedział jak bardzo jest wściekły, wtedy mówił: zzzzzzzzzzzzzzzz! Taka była jego mantra.
Tak naprawdę, to Bu nie często wpadał w złość. Był niezwykle łagodny i zawsze wszystkim chętnie pomagał. I nawet jeśli inni nie traktowali go dobrze, on zawsze miał dla wszystkich niezmordowaną cierpliwość i nigdy na nikogo nie nakrzyczał. Wyobraźcie sobie kogoś, kto nigdy na nikogo nie nakrzyczał. Jeżeli macie dobrą wyobraźnię, to wiecie już jak wyglądał Bu. Wyglądał właśnie tak, jak ktoś, kto nigdy nie krzyczy. Wszyscy ze środowiska Bu: komilitoni z bractwa, mniej lub bardziej znajomi z fabryki snów, w której Bu pracował, rodzina i przyjaciele podziwiali poczciwego Bu za to, że jest taki poczciwy i chwalili jego opanowanie i łagodność. Bu lubił, gdy go chwalono. Zresztą, kto by nie lubił? Toteż z dnia na dzień stawał się coraz bardziej łagodny, cierpliwy, opanowany i dla wszystkich przyjazny.
Nagle, pewnego dnia Bu obudził się wcześnie rano i jedyne, co miał do powiedzenia światu było jego przeciągłe: zzzzzzzzzzzzzzzzzzzzz! Zdał sobie sprawę z tego, że wcale nie ma ochoty iść do fabryki snów, gdzie zwykle wykonywał dwa razy więcej pracy niż jego współpracownicy, nie ma ochoty spotkać się ani z szefem fabryki ani z komilitonami z bractwa, ani natknąć się na nikogo z rodziny. Jedyne na co miał ochotę, to leżeć w łóżku i mruczeć w różnych tonacjach: zzzzzzzzzzzz. No, ewentualnie jeszcze mógłby chcieć aby przyszedł do niego, któryś z przyjaciół. Ale nie zawiadomił nikogo o swoim stanie i nikt się u niego przez cały dzień nie pojawił. W pracy pomyślano, że tylko niezwykle ważne powody mogły zatrzymać Bu w domu, ale znając Bu szybko się zjawi i wszystko wytłumaczy przedstawiając stertę uprawomocnionych zaświadczeń. Wszyscy ufali, że Bu wkrótce przyjdzie i wytłumaczy się ze swego karygodnego braku obecności w tylu miejscach. Przez cały dzień o niczym innym nie mówiono w miasteczku jak o tym, że Bu gdzieś zniknął. Zapewniano się nawzajem, że tylko naprawdę ważne powody mogły sprawić, iż Bu nie uprzedził o swoim zniknięciu i że niebawem się zjawi i wszystko wytłumaczy. Wszyscy byli jacyś podekscytowani i zbulwersowani zniknięciem Bu. Tylko jego przyjaciele smutnieli i robiło im się coraz bardziej przykro. Pomyśleli sobie, że Bu powinien im chociaż powiedzieć o zamiarze zniknięcia, aby się nie martwili. Jak mógł okazać się takim samolubem ten sam Bu, który jeszcze wczoraj zrobiłby dla nich wszystko?
Tymczasem Bu leżał na swoim łóżeczku i zzzyczał sobie w najlepsze. Czasem wstawał z łóżka by pozyczeć na stojąco lub pochodzić sobie wkoło stołu. Cały czas zdawał się czegoś wyczekiwać, jakby spodziewał się, że coś powinno nastąpić a wcale nie następowało. Bu czekał. Czekał na swoich przyjaciół, znajomych z pracy, komilitonów z bractwa, członków swej rodziny... Czekał na tych wszystkich dla których miał zawsze tyle serdeczności i którym zawsze ochoczo podążał z pomocą. Nie przychodził nikt. Bu postanowił, że następnego dnia też nie wyjdzie z domu, i następnego i jeszcze kolejnego. A z każdym dniem poziom jego złości i zarazem smutku rósł. Zzzzyczał i zzzyczał. Robił się coraz bardziej czerwony i napęczniały. Złość wychodziła z niego już nie tylko ustami. Wszystko w nim zzyczało. I gdy usłyszał głośne stukanie do drzwi, i gdy w jego domu pojawiło się mnóstwo osób, które postanowiły sprawdzić w końcu co się z Bu dzieje, już nie potrafił się powstrzymać. ZZZyczał coraz głośniej i bardziej intensywnie, zyczał przy wszystkich, którzy nigdy nie wdzieli by Bu był zły i patrzyli na niego zdumieni, zyk przechodził już świst i wtedy Bu pękł.
Och jakie szczęście, że stało się to w obecności kolegów z pracy. Szybciutko zabrano pękniętego Bu do fabryki snów, tam pracowano dzień i noc nad przywróceniem Bu do życia. Użyto najlepszych środków, które służą do sklejania najpiękniejszych snów po to, by poskładać Bu. Całe miasteczko okryło się żałobą i wyczekiwało na powrót Bu. A gdy ten wrócił już do zdrowia wszyscy dbali o niego wykazując mu tyle samo opieki i cierpliwości ile on wykazywał im wcześniej. W takich chwilach Bu sobie myślał, że opłacało się być dla wszystkich takim dobrym, bo gdy zaczęto mu tym dobrem się odpłacać to było go tyle, że można byłoby nim obdzielić cały świat. Od tamtej pory wszyscy doceniają Bu, który pozwala już sobie na okazywanie złości i gdy jest zły, mówi: zzzzzzzzzzzz
Temat został zablokowany.
- TOBI
- Wylogowany
- gaworzenie
Mniej Więcej
- Posty: 1
- Otrzymane podziękowania: 0
14 lata 8 miesiąc temu #13356 przez TOBI
Dawno,dawno temu,w dalekiej krainie,która być może nigdy nie istniała,w wielkim błękitnym oceanie,mieszkała rodzina delfinów.Ocean był przeogromny,z piękną wyspą pośrodku.Woda skrzyła się lazurem w promieniach słońca,a w głębinach mieszkały tysiące kolorowych morskich zwierząt-ryb,koralowców,ukwiałów,krabów,koników morskich i morskiej roślinności.Rodzina delfinów składała się z mamy Agaty,taty Alojza,córeczki Emilki i małego Uma..Wszystkie delfiny,jak wiecie,są koloru białego.I tak też było w naszej delfiniej rodzinie.Z jednym małym wyjątkiem... UM BYŁ RÓŻOWY!Tak-różowy.Od czubka pyszczka do samego koniuszka płetwy ogonowej.I to niezwykłe zjawisko przyniosło mu sławę.Wszyscy mieszkańcy oceanu znali go od urodzenia,gdyż wszyscy chcieli od razu zobaczyć ten „cud natury”.W morskiej szkole był zawsze wybierany na akademie,często wygrywał różne konkursy.Lubiłbyć różowy,lubił być znany i zauważany.Jego kolor pomagał mu „zaistnieć” wśród rówieśników.
Um po prostu kochał kolory.Uwielbiał wypływać na powierzchnię i obserwować błękitne niebo,lazur wody,zachodzące słońce,tysiące odcieni zieleni na wyspie.Zachwycał się tęczowymi barwami koników morskich,bogactwem odcieni małych rybek.Był szczęśliwy żyjąc w kochającej rodzinie wśród różnorodności barw.
Pewnego ranka jak zwykle obudził się radosny i wypłynął ze swojego podwodnego pokoju.Cześć Mamo,cześć Tato,witaj Emilko!Milczenie.Dlaczego jesteście tacy smutni,co się stało?Wyjrzyj przez okno mały Umie-powiedział tatuś.Um wyjrzał i ... zamarł z przerażenia.Wszystko wokół było ciemnoszare!!!Rybki,rośliny,skały.Nawet tęczowe koniki morskie pływały smutne i szare.Cosię stało,dlaczego-krzyknął UM?!Nie wiemy kochanie.Może to oznacza zagładę oceanu,może pora już zakończyć życie.NIE!!!-jeszcze głośniej wykrzyknął Um i w tym momencie zauważył,że on -POZOSTAŁ RÓŻOWY.
Rzeczywiście,nawet rodzice do tej pory nie zwrócili na to uwagi.Mały Um zachował swój kolor,podczas,gdy całe otoczenie było szare.To musi coś znaczyć,szepnęła mama z przerażeniem.Oboje z ojcem wiedzieli,że takie wyjątki nie zdarzają się bez przyczyny.
Muszę się dowiedzieć dlaczego tak się stało,oświadczył Um i wypłynął z domu.Zaczął wypytywać wszystkie napotkane zwierzęta.niestety nikt nie potrafił mu pomóc,gdyż wraz z szarością każdego ogarnął smutek.
Starsi mieszkańcy oceanu poradzili Umowi,by odnalazł starego wieloryba,gdyż jest on najmądrzejszym zwierzęciem oceanu.Wieloryb mieszkał w wielkiej,ciemnej pieczarze i nikt,nigdytam nie podpływał,bo wszyscy uważali go za wielkiego dziwaka.Ja tam popłynę-rzekł odważnie Um.Jednak im bliżej był pieczary,tym bardziej odwaga go opuszczała.Gdy dopłynął do wejścia,cały trząsł się ze strachu.Muszę się dowiedzieć jak uratować ocean-powtarzał sobie w duchu i to pomogło mu przezwyciężyć strach.Wpłynął do ciemnej pieczary i zawołał :
- Wielorybie,wielorybie jesteś tam?
- Kto ośmiela się zakłócać mi spokój?
- To ja,mały delfin Um.
- Czego chcesz mały delfinie?
- Chcę się dowiedzieć dlaczego świat zrobił się szary?
To pytanie tak zainteresowało wieloryba,żewypłynął ,by zobaczyć małego śmiałka.
-Och,różowy delfin.Słyszłem o tobie,o twojej sławie w całym oceanie.Dlaczego chcesz wiedzieć z jakiego powodu świat stał się szary?
- Bo wraz z szarością na wszystkie stworzenia zstąpił smutek.Nawet na moją rodzinę.Nikomu nic się nie chce,wsyscy pływają bezładnie we wszystkie strony-giną.Chciałbym jakoś to zmienić.Czy możesz mi pomóc wielorybie?
- Musisz wiedzieć mały Umie,żeoprócz morskich stworzeń,świat zamieszkują jeszcze dwunożne istoty-ludzie.To z ich powodu świat stał się szary i smutny.Ich fabryki wypuszczająchmury czarnego dymu,ich dorośli goniąc za pieniędzmi zapominają o dzieciach,a dzieci bez rodziców robią się coraz smutniejsze.To od smutku dzieci świat staje się szary i ta szarość coraz bardziej się rozprzestrzenia.Jeśli uda ci się rozweselić dzieci,jeśli one na powrót zaczną się śmiać-świat na powrót zacznie być kolorowy.Bo uśmiechnięte dzieci „zarażą” swym uśmiechem dorosłych.Dorośli obdarzą uśmiechem swych przyjaciół,małżonków,podwładnych.A uśmiech ma w sobie wszystkie kolory tęczy.
-Ale jak rozweselić dzieci?-zapytał Um.
-Odpowiedzi musisz poszukać w swoim sercu.Odpłyń już proszę,bo jestem stary i zmęczony-rzekł wieloryb.I życzę ci powodzenia.
-Dziękuję-wyszeptał niepewnie delfinek na pożegnanie,bo nie do końca zrozumiał to,co powiedział mu wieloryb.
Wrócił do domu i opowiedział wszystko rodzicom.Chcę popłynąć do świata dwunożnych istot.Muszę spróbować przywrócić światu kolory.
-Synku-to niebezpieczne.Nie było cię kilka dni i zdążyliśmy już przyzwyczaić się do szarości.
-Czy nie tęsknicie za kolorowym światem,za pięknem barw,za uśmiechem...
Rodzice milczeli.Tylko mała Emilka wyszeptała-tęsknimy.
Kocham Was,żegnajcie.Muszę uratowaćocean.
I mały delfinek odpłynął.
Postanowił dopłynąć do brzegu, gdyż tam widać było kominy fabryk. A gdzie fabryki, tam muszą być i ludzie. Z daleka usłyszał głosy dzieci. Ucieszył się - to łatwiejsze niż myślałem! Wystarczy, że zaprzyjaźnię się z tymi dziećmi, a wtedy one zaczną się uśmiechać.
Jak bardzo się mylił przekonał się już po chwili.Gdy wyskoczył z wody by zaczerpnąć powietrza, usłyszał głos dzieci: patrzcie jaki śmieszny delfin !!!Fajnie skacze.Ciekawe czy trafię w niego kamieniem?
Umowi zrobiło się przykro, że dzieci się z niego wyśmiewają. Nie zdążył jednak zareagować, gdyż poczuł silny ból-jeden,drugi,trzeci raz.Opadł z sił i zanużył się w wodzie. Teraz wolał już się nie pokazywać.Zrozumiał,że z tymi dziećmi nie uda mu się zaprzyjaźnić.
Udało się-patrzcie utonął.
Poraniony delfin nie miał siły by wrócić do domu.Fale przypływu wyrzuciły go na brzeg.Tam z trudem łapał oddech..Opuściła go wszelka nadzieja na uratowanie oceanu i świata.Stary wieloryb miał rację-to zło,brak miłości sprawił,że ludzie przestali się uśmiechać i wszystko stało się szare.
Gdy tak rozmyślał i robiło mu się coraz smutniej,poczuł na sobie dotyk małych rączek.
- Biedny delfinku,kto cię tak poranił? Nie bój się,nie zrobię ci nic złego. Te słowa rozbudziły w delfinku iskierkę nowej nadziei.Wypowiadała je mała,ciemnowłosa dziewczynka. Na głowie miała szrą chustkę,a w ręku szarą piłkę.Odłożyła piłkę, zdjęła chustkę i przewiązała nią zranioną płetwę Uma.Potem ciężko pracując naznosiła wielkich kamieni i odgrodziła od morza mały basen.Przesunęła tam delfinka.
Robiło się już ciemno i dziewczynka musiała wracać do domu.
-Nie martw się-powiedziała na pożegnanie;jutro znowu przyjdędo ciebie.
Delfinek zasnął spokojnie,choć bardzo bolała go zraniona płetwa.Nazajutrz,gdy się obudził,zobaczył przed sobą kilka kromek suchego chleba,a na płetwie czysty bandaż.Pożywił się i od razu poczuł się lepiej.
-Jestem UM-a ty?
-Ja jestem Sara.
Dziewczynka nawet nie dziwiła się,że delfin potrafi mówić.
-Dziękuję,że mi poimogłaś.Byłem taki słaby.
-To nic,przecież trzeba pomagać innym,tylko,że nikt tego nie robi.Ludzie wolą się bić,kłócić,okradać-to dlatego świat jest taki szary.Ale nie mówmy o smutnych rzeczach.Lepiej się pobawmy.Mam piłkę-pogramy?
Dziewczynka rzucała piłkę,a delfinek odbijał ją pyszczkiem.Bawili się tak codziennie,przez cały tydzień.Delfinek odzyskiwał zdrowie,a dziewczynka coraz częściej się uśmiechała..
Nadszedł jednak dzień,kiedy delfinek postanowił wrócić do głębin oceanu.Ostatniej nocy przed pożegnaniem długo nie mógł zasnąć.Było mu smutno rozstawać się z dziewczynką.Wprawdzie udało mu się wywołać na jej twarzy uśmiech,ale to nie odmieniło świata tak,jak pragnął.
W nocy ,we śnie,ponownie usłyszał głos starego wieloryba:”odpowiedzi musisz poszukać we własnym sercu”.
Gdy się obudził Sara była już przy nim.Miała łzy w oczach.Wiedziała,że Um dziśodpłynie.Wspólnie to przecież ustalili.
-Szkoda,że nie możesz dać mi czegoś na pamiątkę-powiedziała dziewczynka.Ja teżnie mam nic dla ciebie.Mam tylko tę starą,szarą piłkę.
-Starą,szarą piłkę-powtórzył Um.Zamknął oczy i z całych sił pomyślał:chciałbym coś zostawić Sarze na pamiątkę.Ale jedyne co mam to mój kolor.Śliczny,różowy kolor,który przyniósł mi sławę na dnie oceanu.CHCĘ DAĆ SARZE MÓJ KOLOR!
W tym momencie szara piłka Sary zaczęła nabierać pięknego różowego koloru.A w oczach dziewczynki pojawiłao się coraz większe zdziwienie,aż z jej gardła wydostał się głośny okrzyk radości.
-MAM RÓŻOWĄ PIŁKĘ!!!Kochany Umie.Ale,ale dlaczego ty już nie jesteś różowy tylko szary?
Popatrzyła jeszcze raz na swoją piłkę i jeszcze raz na delfina.
-Rozumiem. Oddałeś mi to co miałeś najlepszego-swój kolor,swoją miłość.Dziękuję! i pocałowała Uma w czubek nosa. A potem pobiegła do domu pokazać rodzicom swoją RÓŻOWĄ PIŁKĘ.
Um odpływając odwrócił się jeszcze raz w stronę miasta i oniemiał z wrażenia.Tam gdzie biegła dziewczynka i odbijała piłkę,świat stawał się kolorowy.Rozbłyskiwał tęczą barw.Drzewa stawały się na powrót zielone,niebo błękitne,a chustka Sary przybrała odcień lazurowego oceanu..
Teraz był pewien,że może spokojnie wracać do głębin oceanu.Był pewien,że i tam będzie kolorowo.Jak kiedyś.To nic,że on,mały delfin UM,już na zawsze pozostanie szary.Na jego pyszczku jaśnieje przecież uśmiech.A uśmiech ma w sobie wszystkie kolory tęczy.
Um po prostu kochał kolory.Uwielbiał wypływać na powierzchnię i obserwować błękitne niebo,lazur wody,zachodzące słońce,tysiące odcieni zieleni na wyspie.Zachwycał się tęczowymi barwami koników morskich,bogactwem odcieni małych rybek.Był szczęśliwy żyjąc w kochającej rodzinie wśród różnorodności barw.
Pewnego ranka jak zwykle obudził się radosny i wypłynął ze swojego podwodnego pokoju.Cześć Mamo,cześć Tato,witaj Emilko!Milczenie.Dlaczego jesteście tacy smutni,co się stało?Wyjrzyj przez okno mały Umie-powiedział tatuś.Um wyjrzał i ... zamarł z przerażenia.Wszystko wokół było ciemnoszare!!!Rybki,rośliny,skały.Nawet tęczowe koniki morskie pływały smutne i szare.Cosię stało,dlaczego-krzyknął UM?!Nie wiemy kochanie.Może to oznacza zagładę oceanu,może pora już zakończyć życie.NIE!!!-jeszcze głośniej wykrzyknął Um i w tym momencie zauważył,że on -POZOSTAŁ RÓŻOWY.
Rzeczywiście,nawet rodzice do tej pory nie zwrócili na to uwagi.Mały Um zachował swój kolor,podczas,gdy całe otoczenie było szare.To musi coś znaczyć,szepnęła mama z przerażeniem.Oboje z ojcem wiedzieli,że takie wyjątki nie zdarzają się bez przyczyny.
Muszę się dowiedzieć dlaczego tak się stało,oświadczył Um i wypłynął z domu.Zaczął wypytywać wszystkie napotkane zwierzęta.niestety nikt nie potrafił mu pomóc,gdyż wraz z szarością każdego ogarnął smutek.
Starsi mieszkańcy oceanu poradzili Umowi,by odnalazł starego wieloryba,gdyż jest on najmądrzejszym zwierzęciem oceanu.Wieloryb mieszkał w wielkiej,ciemnej pieczarze i nikt,nigdytam nie podpływał,bo wszyscy uważali go za wielkiego dziwaka.Ja tam popłynę-rzekł odważnie Um.Jednak im bliżej był pieczary,tym bardziej odwaga go opuszczała.Gdy dopłynął do wejścia,cały trząsł się ze strachu.Muszę się dowiedzieć jak uratować ocean-powtarzał sobie w duchu i to pomogło mu przezwyciężyć strach.Wpłynął do ciemnej pieczary i zawołał :
- Wielorybie,wielorybie jesteś tam?
- Kto ośmiela się zakłócać mi spokój?
- To ja,mały delfin Um.
- Czego chcesz mały delfinie?
- Chcę się dowiedzieć dlaczego świat zrobił się szary?
To pytanie tak zainteresowało wieloryba,żewypłynął ,by zobaczyć małego śmiałka.
-Och,różowy delfin.Słyszłem o tobie,o twojej sławie w całym oceanie.Dlaczego chcesz wiedzieć z jakiego powodu świat stał się szary?
- Bo wraz z szarością na wszystkie stworzenia zstąpił smutek.Nawet na moją rodzinę.Nikomu nic się nie chce,wsyscy pływają bezładnie we wszystkie strony-giną.Chciałbym jakoś to zmienić.Czy możesz mi pomóc wielorybie?
- Musisz wiedzieć mały Umie,żeoprócz morskich stworzeń,świat zamieszkują jeszcze dwunożne istoty-ludzie.To z ich powodu świat stał się szary i smutny.Ich fabryki wypuszczająchmury czarnego dymu,ich dorośli goniąc za pieniędzmi zapominają o dzieciach,a dzieci bez rodziców robią się coraz smutniejsze.To od smutku dzieci świat staje się szary i ta szarość coraz bardziej się rozprzestrzenia.Jeśli uda ci się rozweselić dzieci,jeśli one na powrót zaczną się śmiać-świat na powrót zacznie być kolorowy.Bo uśmiechnięte dzieci „zarażą” swym uśmiechem dorosłych.Dorośli obdarzą uśmiechem swych przyjaciół,małżonków,podwładnych.A uśmiech ma w sobie wszystkie kolory tęczy.
-Ale jak rozweselić dzieci?-zapytał Um.
-Odpowiedzi musisz poszukać w swoim sercu.Odpłyń już proszę,bo jestem stary i zmęczony-rzekł wieloryb.I życzę ci powodzenia.
-Dziękuję-wyszeptał niepewnie delfinek na pożegnanie,bo nie do końca zrozumiał to,co powiedział mu wieloryb.
Wrócił do domu i opowiedział wszystko rodzicom.Chcę popłynąć do świata dwunożnych istot.Muszę spróbować przywrócić światu kolory.
-Synku-to niebezpieczne.Nie było cię kilka dni i zdążyliśmy już przyzwyczaić się do szarości.
-Czy nie tęsknicie za kolorowym światem,za pięknem barw,za uśmiechem...
Rodzice milczeli.Tylko mała Emilka wyszeptała-tęsknimy.
Kocham Was,żegnajcie.Muszę uratowaćocean.
I mały delfinek odpłynął.
Postanowił dopłynąć do brzegu, gdyż tam widać było kominy fabryk. A gdzie fabryki, tam muszą być i ludzie. Z daleka usłyszał głosy dzieci. Ucieszył się - to łatwiejsze niż myślałem! Wystarczy, że zaprzyjaźnię się z tymi dziećmi, a wtedy one zaczną się uśmiechać.
Jak bardzo się mylił przekonał się już po chwili.Gdy wyskoczył z wody by zaczerpnąć powietrza, usłyszał głos dzieci: patrzcie jaki śmieszny delfin !!!Fajnie skacze.Ciekawe czy trafię w niego kamieniem?
Umowi zrobiło się przykro, że dzieci się z niego wyśmiewają. Nie zdążył jednak zareagować, gdyż poczuł silny ból-jeden,drugi,trzeci raz.Opadł z sił i zanużył się w wodzie. Teraz wolał już się nie pokazywać.Zrozumiał,że z tymi dziećmi nie uda mu się zaprzyjaźnić.
Udało się-patrzcie utonął.
Poraniony delfin nie miał siły by wrócić do domu.Fale przypływu wyrzuciły go na brzeg.Tam z trudem łapał oddech..Opuściła go wszelka nadzieja na uratowanie oceanu i świata.Stary wieloryb miał rację-to zło,brak miłości sprawił,że ludzie przestali się uśmiechać i wszystko stało się szare.
Gdy tak rozmyślał i robiło mu się coraz smutniej,poczuł na sobie dotyk małych rączek.
- Biedny delfinku,kto cię tak poranił? Nie bój się,nie zrobię ci nic złego. Te słowa rozbudziły w delfinku iskierkę nowej nadziei.Wypowiadała je mała,ciemnowłosa dziewczynka. Na głowie miała szrą chustkę,a w ręku szarą piłkę.Odłożyła piłkę, zdjęła chustkę i przewiązała nią zranioną płetwę Uma.Potem ciężko pracując naznosiła wielkich kamieni i odgrodziła od morza mały basen.Przesunęła tam delfinka.
Robiło się już ciemno i dziewczynka musiała wracać do domu.
-Nie martw się-powiedziała na pożegnanie;jutro znowu przyjdędo ciebie.
Delfinek zasnął spokojnie,choć bardzo bolała go zraniona płetwa.Nazajutrz,gdy się obudził,zobaczył przed sobą kilka kromek suchego chleba,a na płetwie czysty bandaż.Pożywił się i od razu poczuł się lepiej.
-Jestem UM-a ty?
-Ja jestem Sara.
Dziewczynka nawet nie dziwiła się,że delfin potrafi mówić.
-Dziękuję,że mi poimogłaś.Byłem taki słaby.
-To nic,przecież trzeba pomagać innym,tylko,że nikt tego nie robi.Ludzie wolą się bić,kłócić,okradać-to dlatego świat jest taki szary.Ale nie mówmy o smutnych rzeczach.Lepiej się pobawmy.Mam piłkę-pogramy?
Dziewczynka rzucała piłkę,a delfinek odbijał ją pyszczkiem.Bawili się tak codziennie,przez cały tydzień.Delfinek odzyskiwał zdrowie,a dziewczynka coraz częściej się uśmiechała..
Nadszedł jednak dzień,kiedy delfinek postanowił wrócić do głębin oceanu.Ostatniej nocy przed pożegnaniem długo nie mógł zasnąć.Było mu smutno rozstawać się z dziewczynką.Wprawdzie udało mu się wywołać na jej twarzy uśmiech,ale to nie odmieniło świata tak,jak pragnął.
W nocy ,we śnie,ponownie usłyszał głos starego wieloryba:”odpowiedzi musisz poszukać we własnym sercu”.
Gdy się obudził Sara była już przy nim.Miała łzy w oczach.Wiedziała,że Um dziśodpłynie.Wspólnie to przecież ustalili.
-Szkoda,że nie możesz dać mi czegoś na pamiątkę-powiedziała dziewczynka.Ja teżnie mam nic dla ciebie.Mam tylko tę starą,szarą piłkę.
-Starą,szarą piłkę-powtórzył Um.Zamknął oczy i z całych sił pomyślał:chciałbym coś zostawić Sarze na pamiątkę.Ale jedyne co mam to mój kolor.Śliczny,różowy kolor,który przyniósł mi sławę na dnie oceanu.CHCĘ DAĆ SARZE MÓJ KOLOR!
W tym momencie szara piłka Sary zaczęła nabierać pięknego różowego koloru.A w oczach dziewczynki pojawiłao się coraz większe zdziwienie,aż z jej gardła wydostał się głośny okrzyk radości.
-MAM RÓŻOWĄ PIŁKĘ!!!Kochany Umie.Ale,ale dlaczego ty już nie jesteś różowy tylko szary?
Popatrzyła jeszcze raz na swoją piłkę i jeszcze raz na delfina.
-Rozumiem. Oddałeś mi to co miałeś najlepszego-swój kolor,swoją miłość.Dziękuję! i pocałowała Uma w czubek nosa. A potem pobiegła do domu pokazać rodzicom swoją RÓŻOWĄ PIŁKĘ.
Um odpływając odwrócił się jeszcze raz w stronę miasta i oniemiał z wrażenia.Tam gdzie biegła dziewczynka i odbijała piłkę,świat stawał się kolorowy.Rozbłyskiwał tęczą barw.Drzewa stawały się na powrót zielone,niebo błękitne,a chustka Sary przybrała odcień lazurowego oceanu..
Teraz był pewien,że może spokojnie wracać do głębin oceanu.Był pewien,że i tam będzie kolorowo.Jak kiedyś.To nic,że on,mały delfin UM,już na zawsze pozostanie szary.Na jego pyszczku jaśnieje przecież uśmiech.A uśmiech ma w sobie wszystkie kolory tęczy.
Temat został zablokowany.
- nicol341
- Wylogowany
- gaworzenie
Mniej Więcej
- Posty: 1
- Otrzymane podziękowania: 0
14 lata 8 miesiąc temu - 14 lata 8 miesiąc temu #13420 przez nicol341
Bajka skopiowana ze strony
bajki-zasypianki.pl/2010/03/03/bajka-o-kotku/
Nie bierze udziału w dalszej zabawie
----
Na początku było wokół całkiem ciemno. Ta ciemność była miękka i gdzieniegdzie szeleszcząca w dotyku. Do tego wszystko kołysało się i czasami lekko podskakiwało. Kotek otworzył oczy i próbował zorientować się gdzie jest. Wyciągnął jedną łapkę i sprawdził jak daleko może sięgnąć. Potem zrobił to samo z drugiej strony.
Wydawało mu się, że jest w niezbyt dużym pudełku, takim jak na buty. Było one chyba wyłożone jakimś miękkim materiałem. Po chwili zorientował się, że jest tutaj tylko kilka malutkich dziurek przez które wpadało odrobina światła i trochę świeżego powietrza. Próbował wyjrzeć przez nie, ale były zbyt malutkie.
Odetchnął więc tylko głęboko i położył się na miękkim posłaniu czekając nieruchomo co będzie dalej. Przymknął oczka i wsłuchał się w dźwięki dookoła. Słyszał burczenie silnika samochodu i przytłumione głosy dochodzące z zewnątrz. Leżał oddychając spokojnie i w końcu zasnął.
Obudziło go skrzypienie i nagłe szarpnięcie pudelka do góry. Pokrywa się otworzyła i zalało go światło tak mocne, że aż musiał przymknąć oczka. Gdy je po chwili otworzył zobaczył nad sobą kilka przyglądających mu się ludzkich twarzy. Ten ruch i światło tak go wystraszyło, że pierwsze co zrobił to jak najszybciej wyskoczył z pudełka i zaczął uciekać. Zaraz obok stała kanapa pod którą było trochę zacienionego miejsca. Wpadł tam jak najszybciej i wcisnął się w kącik w rogu pokoju.
- Szaruś! Szaruś! – usłyszał łagodny głos – Nie bój się! Teraz będziesz mieszkał u nas. Na pewno Ci się tutaj spodoba.
Zobaczył głowę chłopca, która zaglądała do niego.
- Zostaw go na razie w spokoju. Niech się najpierw przyzwyczai do nowego miejsca – powiedział inny głos.
- Dobrze Mamo – powiedział chłopiec i zniknął kotkowi z oczu.
Zrobiło się cichutko. W kąciku było ciepło i spokojnie więc na razie sobie tylko leżał bez ruchu w tym miejscu i nie zamierzał nigdzie chodzić. Przymknął oczy i zastanawiał się co dalej. Właściwie mógłby tutaj zostać na noc, tylko że robił się już trochę głodny.
Gdy po jakimś czasie otworzył oczy zdziwił się bardzo. Zobaczył obok innego kota – rudego, sporo starszego od niego, o pięknych zielonych oczach.
- Cześć! Ja jestem Mruczek – usłyszał
- A ja jestem Szaruś – przedstawił się w dalszym ciągu trochę zaskoczony
- Co będziesz tutaj tak siedział. Jak chcesz to Ci pokażę cały dom i przedstawię wszystkich – zaproponował tamten
Szaruś zgodził się i wyszli razem spod kanapy. Rozejrzeli się po pokoju i zobaczyli najpierw jakiegoś Pana siedzącego na fotelu i czytającego gazetę.
- To jest Tata, Wojtek – jego często nie ma bo wychodzi rano do pracy i wraca dopiero wieczorem. Za to jest najcieplejszy. Jak będziesz chciał się ogrzać i podrzemać to najlepiej przyjść i położyć mu się na kolanach. On Cię wtedy na pewno pogłaszcze. To jest dla mnie najlepszy sposób na spędzenie wieczora – Mruczek mówiąc to uśmiechnął się i przeciągnął.
- A teraz chodźmy do najważniejszego miejsca w każdym domu, do kuchni. – Mruczek ruszył kołyszącym się i dostojnym krokiem w kierunku drzwi. – W tym miejscu zawsze jest coś dobrego do zjedzenia i dobra okazja by sobie pomruczeć.
Szaruś zobaczył tam stojącą Panią, która zajęta była krojeniem czegoś na szerokim stole.
- To jest Mama, Kasia – jeżeli będziesz głodny to zawsze możesz przyjść do niej i poocierać się o jej nogi. Na pewno coś się dla Ciebie znajdzie.
W kuchni na podłodze przy szafce stała miseczka z pięknie pachnącym jedzeniem. Szaruś zaczął pałaszować je tak, że aż mu uszy się trzęsły. Był tak głodny, że zapomniał zaraz o bożym świecie i napełniał sobie tylko brzuszek smakowitymi kąskami. Nawet nie zauważył gdy podeszła do niego dziewczynka i postawiła przy nim miseczkę z ciepłym mleczkiem.
- Cześć kotku! Ja jestem Magda – powiedziała głaszcząc go delikatnie po futerku. To było bardzo miłe. A mleczko przepyszne.
Potem doszedł jeszcze chłopczyk, ten sam którego widział wcześniej zaglądającego pod kanapę. Od razu chciał wziąć go na ręce, ale Magda go powstrzymała.
- Zostaw go na razie! Jeszcze się do nas nie przyzwyczaił. Możesz go w ten sposób wystraszyć i znowu ucieknie pod kanapę – powiedziała.
- Bardzo dobrze mówi – pomyślał – na razie to ja jeszcze chcę poznać resztę domu i domowników.
Ruszyli we dwóch na dalsze zwiedzanie. Oglądali łazienkę i drugi pokój. Dochodząc do jednych drzwi Mruczek zatrzymał się nagle i powiedział:
- Chcę Cię ostrzec! Zobaczysz teraz coś co Cię bardzo zdziwi, a pewnie i wystraszy. Ale proszę Cię – nie uciekaj tylko stój spokojnie i rób tylko to co ja. Dobrze?
Czaruś kiwnął łebkiem trochę niepewnie i zatrzymał się gotowy na wszystko. Drzwi przed nimi uchyliły się i wypadł przez nie nieduży kudłaty pies o długich uszach. Natychmiast skoczył w ich stronę jakby chciał na nich napaść. Szaruś w pierwszej chwili już chciał rzucić się do ucieczki. Zobaczył jednak, że Mruczek stoi w miejscu zupełnie nieruchomo. Po chwili nawet uniósł ogonek prosto w górę. A tak koty robią wtedy gdy są zadowolone i kogoś lubią. Było to bardzo dziwne – przecież to był pies!!! A wszyscy wiedzą, że psy ganiają koty, a koty unikają psów kiedy tylko mogą.
- Przedstawiam Ci Kropkę! Czasami potrafi być nieznośna, ale ma dobre serce i jest kochana. Wy też na pewno się polubicie. Chciałaby się bawić, ale zwykle w zabawy, za którymi my koty nie przepadamy. Ale może Ty, młody będziesz się lepiej z nią dogadywał – dodał z uśmiechem.
To wszystko było takie niesamowite. Ale Szaruś widział tyle niezwykłych rzeczy tego dnia, że już niewiele mogło go zdziwić. Potem poszli jeszcze razem do sypialni gdzie były przygotowane już posłania – dla nich obydwu. Wyglądały na bardzo wygodne i aż zapraszały do tego by się na nich wygodnie ułożyć. Szczególnie, że to był już późny wieczór i najwyższy czas by pójść spać.
Gdy Szaruś leżał już na swoim kocyku czuł jak oczy mu się same zamykają. Tyle się działo tego dnia, że teraz chciał już tylko spać. Oddychając spokojnie, zwinięty w miękki kłębek przypominał sobie wydarzenia dnia. Podróż samochodem w pudełku, potem chowanie się pod kanapą. Uśmiechnął się do siebie na myśl o Mruczku. Miał teraz wspaniałego przyjaciela. Tak ładnie mu pokazał cały dom i przedstawił domowników. Wszyscy byli dla niego tacy mili. Przypominając sobie jak przytulali i głaskali go aż przeciągnął się zadowolony.
Było mu cieplutko i leżał już całkiem bez ruchu. Brzuszek tylko unosił się i opadał w rytmie jego powolnych oddechów. Wdech… Wydech… Wdech… Wydech… Częściowo przez sen Szaruś zaczął wyobrażać sobie jutrzejszy dzień. Jest tyle do zrobienia, tyle do poznania… Uśmiechnął się do siebie. Ale to dopiero jutro. Pomyślał o tym leniwie i zasnął.
bajki-zasypianki.pl/2010/03/03/bajka-o-kotku/
Nie bierze udziału w dalszej zabawie
----
Na początku było wokół całkiem ciemno. Ta ciemność była miękka i gdzieniegdzie szeleszcząca w dotyku. Do tego wszystko kołysało się i czasami lekko podskakiwało. Kotek otworzył oczy i próbował zorientować się gdzie jest. Wyciągnął jedną łapkę i sprawdził jak daleko może sięgnąć. Potem zrobił to samo z drugiej strony.
Wydawało mu się, że jest w niezbyt dużym pudełku, takim jak na buty. Było one chyba wyłożone jakimś miękkim materiałem. Po chwili zorientował się, że jest tutaj tylko kilka malutkich dziurek przez które wpadało odrobina światła i trochę świeżego powietrza. Próbował wyjrzeć przez nie, ale były zbyt malutkie.
Odetchnął więc tylko głęboko i położył się na miękkim posłaniu czekając nieruchomo co będzie dalej. Przymknął oczka i wsłuchał się w dźwięki dookoła. Słyszał burczenie silnika samochodu i przytłumione głosy dochodzące z zewnątrz. Leżał oddychając spokojnie i w końcu zasnął.
Obudziło go skrzypienie i nagłe szarpnięcie pudelka do góry. Pokrywa się otworzyła i zalało go światło tak mocne, że aż musiał przymknąć oczka. Gdy je po chwili otworzył zobaczył nad sobą kilka przyglądających mu się ludzkich twarzy. Ten ruch i światło tak go wystraszyło, że pierwsze co zrobił to jak najszybciej wyskoczył z pudełka i zaczął uciekać. Zaraz obok stała kanapa pod którą było trochę zacienionego miejsca. Wpadł tam jak najszybciej i wcisnął się w kącik w rogu pokoju.
- Szaruś! Szaruś! – usłyszał łagodny głos – Nie bój się! Teraz będziesz mieszkał u nas. Na pewno Ci się tutaj spodoba.
Zobaczył głowę chłopca, która zaglądała do niego.
- Zostaw go na razie w spokoju. Niech się najpierw przyzwyczai do nowego miejsca – powiedział inny głos.
- Dobrze Mamo – powiedział chłopiec i zniknął kotkowi z oczu.
Zrobiło się cichutko. W kąciku było ciepło i spokojnie więc na razie sobie tylko leżał bez ruchu w tym miejscu i nie zamierzał nigdzie chodzić. Przymknął oczy i zastanawiał się co dalej. Właściwie mógłby tutaj zostać na noc, tylko że robił się już trochę głodny.
Gdy po jakimś czasie otworzył oczy zdziwił się bardzo. Zobaczył obok innego kota – rudego, sporo starszego od niego, o pięknych zielonych oczach.
- Cześć! Ja jestem Mruczek – usłyszał
- A ja jestem Szaruś – przedstawił się w dalszym ciągu trochę zaskoczony
- Co będziesz tutaj tak siedział. Jak chcesz to Ci pokażę cały dom i przedstawię wszystkich – zaproponował tamten
Szaruś zgodził się i wyszli razem spod kanapy. Rozejrzeli się po pokoju i zobaczyli najpierw jakiegoś Pana siedzącego na fotelu i czytającego gazetę.
- To jest Tata, Wojtek – jego często nie ma bo wychodzi rano do pracy i wraca dopiero wieczorem. Za to jest najcieplejszy. Jak będziesz chciał się ogrzać i podrzemać to najlepiej przyjść i położyć mu się na kolanach. On Cię wtedy na pewno pogłaszcze. To jest dla mnie najlepszy sposób na spędzenie wieczora – Mruczek mówiąc to uśmiechnął się i przeciągnął.
- A teraz chodźmy do najważniejszego miejsca w każdym domu, do kuchni. – Mruczek ruszył kołyszącym się i dostojnym krokiem w kierunku drzwi. – W tym miejscu zawsze jest coś dobrego do zjedzenia i dobra okazja by sobie pomruczeć.
Szaruś zobaczył tam stojącą Panią, która zajęta była krojeniem czegoś na szerokim stole.
- To jest Mama, Kasia – jeżeli będziesz głodny to zawsze możesz przyjść do niej i poocierać się o jej nogi. Na pewno coś się dla Ciebie znajdzie.
W kuchni na podłodze przy szafce stała miseczka z pięknie pachnącym jedzeniem. Szaruś zaczął pałaszować je tak, że aż mu uszy się trzęsły. Był tak głodny, że zapomniał zaraz o bożym świecie i napełniał sobie tylko brzuszek smakowitymi kąskami. Nawet nie zauważył gdy podeszła do niego dziewczynka i postawiła przy nim miseczkę z ciepłym mleczkiem.
- Cześć kotku! Ja jestem Magda – powiedziała głaszcząc go delikatnie po futerku. To było bardzo miłe. A mleczko przepyszne.
Potem doszedł jeszcze chłopczyk, ten sam którego widział wcześniej zaglądającego pod kanapę. Od razu chciał wziąć go na ręce, ale Magda go powstrzymała.
- Zostaw go na razie! Jeszcze się do nas nie przyzwyczaił. Możesz go w ten sposób wystraszyć i znowu ucieknie pod kanapę – powiedziała.
- Bardzo dobrze mówi – pomyślał – na razie to ja jeszcze chcę poznać resztę domu i domowników.
Ruszyli we dwóch na dalsze zwiedzanie. Oglądali łazienkę i drugi pokój. Dochodząc do jednych drzwi Mruczek zatrzymał się nagle i powiedział:
- Chcę Cię ostrzec! Zobaczysz teraz coś co Cię bardzo zdziwi, a pewnie i wystraszy. Ale proszę Cię – nie uciekaj tylko stój spokojnie i rób tylko to co ja. Dobrze?
Czaruś kiwnął łebkiem trochę niepewnie i zatrzymał się gotowy na wszystko. Drzwi przed nimi uchyliły się i wypadł przez nie nieduży kudłaty pies o długich uszach. Natychmiast skoczył w ich stronę jakby chciał na nich napaść. Szaruś w pierwszej chwili już chciał rzucić się do ucieczki. Zobaczył jednak, że Mruczek stoi w miejscu zupełnie nieruchomo. Po chwili nawet uniósł ogonek prosto w górę. A tak koty robią wtedy gdy są zadowolone i kogoś lubią. Było to bardzo dziwne – przecież to był pies!!! A wszyscy wiedzą, że psy ganiają koty, a koty unikają psów kiedy tylko mogą.
- Przedstawiam Ci Kropkę! Czasami potrafi być nieznośna, ale ma dobre serce i jest kochana. Wy też na pewno się polubicie. Chciałaby się bawić, ale zwykle w zabawy, za którymi my koty nie przepadamy. Ale może Ty, młody będziesz się lepiej z nią dogadywał – dodał z uśmiechem.
To wszystko było takie niesamowite. Ale Szaruś widział tyle niezwykłych rzeczy tego dnia, że już niewiele mogło go zdziwić. Potem poszli jeszcze razem do sypialni gdzie były przygotowane już posłania – dla nich obydwu. Wyglądały na bardzo wygodne i aż zapraszały do tego by się na nich wygodnie ułożyć. Szczególnie, że to był już późny wieczór i najwyższy czas by pójść spać.
Gdy Szaruś leżał już na swoim kocyku czuł jak oczy mu się same zamykają. Tyle się działo tego dnia, że teraz chciał już tylko spać. Oddychając spokojnie, zwinięty w miękki kłębek przypominał sobie wydarzenia dnia. Podróż samochodem w pudełku, potem chowanie się pod kanapą. Uśmiechnął się do siebie na myśl o Mruczku. Miał teraz wspaniałego przyjaciela. Tak ładnie mu pokazał cały dom i przedstawił domowników. Wszyscy byli dla niego tacy mili. Przypominając sobie jak przytulali i głaskali go aż przeciągnął się zadowolony.
Było mu cieplutko i leżał już całkiem bez ruchu. Brzuszek tylko unosił się i opadał w rytmie jego powolnych oddechów. Wdech… Wydech… Wdech… Wydech… Częściowo przez sen Szaruś zaczął wyobrażać sobie jutrzejszy dzień. Jest tyle do zrobienia, tyle do poznania… Uśmiechnął się do siebie. Ale to dopiero jutro. Pomyślał o tym leniwie i zasnął.
Ostatnio zmieniany: 14 lata 8 miesiąc temu przez Katarzyna. Powód: Bajka skopiowana
Temat został zablokowany.
- gold_butterfly
- Wylogowany
- rozmowna
Mniej Więcej
- Posty: 571
- Otrzymane podziękowania: 0
14 lata 8 miesiąc temu #13461 przez gold_butterfly
"Lisek i noc"
W małej norce lisek siedzi,
za oknami gwiazdy lśnią.
Zastanawia się więc zwierzak,
co osiągnąć blaskiem chcą.
Wyszedł z norki mimo nocy,
księżyc drogę wskazał mu.
Więc wyruszył ten rudzielec,
zamiast ułożyć się do snu.
Szedł przez las odwiedzić sowę,
najmądrzejsza przecież była:
tyle lat już posiadała,
tyle przygód tu przeżyła.
Szedł odważnie chociaż czasem,
jakiś go przeraził hałas.
W końcu drogę swą zakończył,
mądrą sowę swą odnalazł.
- Czemu sowo gwiazdy błyszczą,
kiedy spać powinny dzieci?
Ja chcę bawić się wesoło,
kiedy wszystko iskrzy, świeci.
- W słońcu bawić się możemy,
wtedy radość jest największa,
gwiazdy nocą lśnią nie tylko,
aby noc była piękniejsza.
Muszą też oświetlać drogę,
dla ciekawych dzieci.
Idź spać teraz,
a wstań wtedy,kiedy słońce świeci.
Poszedł więc lisek za radą,
do snu złożył głowę.
Zapamiętał też odbytą
wieczorną rozmowę.
Morał jasny tu wynika,
w nocy spać musimy,
a w dzień bawmy się wesoło,
ile jest w nas siły.
W małej norce lisek siedzi,
za oknami gwiazdy lśnią.
Zastanawia się więc zwierzak,
co osiągnąć blaskiem chcą.
Wyszedł z norki mimo nocy,
księżyc drogę wskazał mu.
Więc wyruszył ten rudzielec,
zamiast ułożyć się do snu.
Szedł przez las odwiedzić sowę,
najmądrzejsza przecież była:
tyle lat już posiadała,
tyle przygód tu przeżyła.
Szedł odważnie chociaż czasem,
jakiś go przeraził hałas.
W końcu drogę swą zakończył,
mądrą sowę swą odnalazł.
- Czemu sowo gwiazdy błyszczą,
kiedy spać powinny dzieci?
Ja chcę bawić się wesoło,
kiedy wszystko iskrzy, świeci.
- W słońcu bawić się możemy,
wtedy radość jest największa,
gwiazdy nocą lśnią nie tylko,
aby noc była piękniejsza.
Muszą też oświetlać drogę,
dla ciekawych dzieci.
Idź spać teraz,
a wstań wtedy,kiedy słońce świeci.
Poszedł więc lisek za radą,
do snu złożył głowę.
Zapamiętał też odbytą
wieczorną rozmowę.
Morał jasny tu wynika,
w nocy spać musimy,
a w dzień bawmy się wesoło,
ile jest w nas siły.
Temat został zablokowany.
- justyna1
- Wylogowany
- gaworzenie
Mniej Więcej
- Posty: 11
- Otrzymane podziękowania: 0
14 lata 8 miesiąc temu #13531 przez justyna1
Dawno , dawno temu za siedmioma górami , za siedmioma morzami żyła sobie mała dziewczynka, która miała niespotykaną moc.Kinga bo tak miała na imię długo nie zdawała sobie sprawy jaką moc posiada i jak cenna jest ona dla jej królestwa.Księżniczka rosła a wraz z jej wzrostem rozkwitała jej kraina.Pewnego dnia zły władca pobliskiej krainy, który już od dawna obserowawł Kingę postanowił porwać ojca Kingi by zmusić dziewczynkę do uległości.Ów władca pragną pozyskać moc jaką dysponuje Kinga tylko dla siebie i swych niecnych celów. Nie przewidział jednak tego,że Kinga nie podda się tak łatwo i uczyni wszytsko co w jej mocy by ocalić ojca.Kinga miała wielu przyjaciół ,którzy dzień i noc obymyślali plan jak ocalić króla.Pajączki utkały ze specjalnej włóczki płaszcz niewitkę, tur Zbyszek wykuł miecz o niespotykanej sile, którym władać mogła tylko osoba o czystym sercu a motylki Fiu,Zbziu i Mimi przeniosły Kingę na zamek mrocznego władcy.Żołnierze zaskoczeni nagłym pojawieniem się księżniczki zbytnio się nie bronili a sam władca zaskoczony w pidżamie omal nie spłonął ze wstydu.Kinga dzięki swej zaradności i pomocy przyjaciół uwolniła ojca i wśród śpiewu mieszkanców wróciła do swego domku.Od tej pory w naszym rodzie każda dziewczynka otrzymuje na imię Kinga i każda z nas obdarzona jest niespotykaną mocą.Nasz ród wywodzi się bowiem z rodu tej silnej i niezwykłej księżniczki.Tak więc córeczko już teraż wiesz po kim masz imię i tą niespotykaną moc.Spij już teraz i śnij o przygodach swej imienniczki.Dobranoc
Temat został zablokowany.
- emoczydlowska
- Wylogowany
- gaworzenie
- korzystaj z życia
Mniej Więcej
- Posty: 1
- Otrzymane podziękowania: 0
14 lata 8 miesiąc temu - 14 lata 8 miesiąc temu #13675 przez emoczydlowska
Bajka skopiowana ze strony
www.zosia.piasta.pl/rozne/kwiat.htm
Autor: ks. M. Maliński
Nie bierze udziału w dalszej zabawie
---
Jest taki kwiat
Za siedmioma górami, za siedmioma rzekami, za siedmioma lasami żyła królewna, jedyna następczyni tronu, która była taka zła jak piękna. A była bardzo piękna. Nie było dnia, żeby komuś jakiejś krzywdy nie wyrządziła. Była nieznośna dla swojego otoczenia, nieposłuszna wobec swoich rodziców, dokuczała ludziom pracującym w pałacu. Od samego rana, od przebudzenia się dokuczała dziewczętom pokojowym, które pomagały jej ubierać się. Przy śniadaniu grymasiła, nie chciała jeść, przeciągała posiłek w nieskończoność. Była arogancka dla nauczycieli, którzy przychodzili, by ją uczyć. Przy obiedzie dochodziło często do awantur. Potrafiła rzucać talerzami, wywrócić wazę z zupą, wytrącić usługującym tacę z posiłkiem a nawet ściągnąć obrus ze stołu, wraz z zastawą. Po południu nie chciało się jej odrabiać lekcji. Wobec gości, którzy przychodzili z wizytą do jej rodziców, zachowywała się nieuprzejmie, czasem wręcz bezczelnie. Nie miała żadnych przyjaciół. Wszyscy bali się jej złości. Jedno co naprawdę kochała, to były kwiaty. Godzinami potrafiła siedzieć w ogrodzie, doglądała robotników pracujących tam, pielęgnowała kwiaty, własnymi rękoma plewiła grządki i przycinała gałązki, okopywała. Niektórzy mówili, że nawet rozmawia z kwiatami.
Razu pewnego przyjechał w odwiedziny król z sąsiedniego królestwa wraz z małżonką i swoim synem. Królewna, aby dokuczyć rodzicom, zapowiedziała, że nie przyjdzie na przyjęcie i faktycznie nie przyszła. Niespodziewanie tylko wpadła na moment do sali, gdzie ucztowano. Wszyscy zamarli ze strachu. Zrobiła się cisza. Nawet orkiestra przestała grać. Ale na szczęście nie doszło do żadnej awantury. Bez jednego słowa przeszła przez salę i znikła. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Wtedy właśnie królewicz zobaczył ją i od pierwszego wejrzenia zakochał się w niej. Po powrocie do domu oświadczył swoim rodzicom:
- Chcę królewnę pojąć za żonę.
- Po pierwsze nie wiadomo, czy ona zechce, żebyś ty był jej mężem. A po drugie, czy ty wiesz, jaka ona jest?
I wtedy opowiedzieli mu całą prawdę o niej.
Królewicz bardzo się zmartwił tym wszystkim, co usłyszał. Myślał, jak pomóc królewnie. Po jakimś czasie przyszedł do rodziców i oświadczył:
- Chciałbym pojechać do pałacu królewny.
Popatrzyli na niego nic nie rozumiejąc. Po chwili spytał ojciec:
- Możesz nam powiedzieć, po co?
- Chcę, by się zmieniła. Spróbuję jej w tym pomóc.
- Jak to sobie wyobrażasz?
- Dokładnie jeszcze nie wiem, jak to zrobię, ale spróbuję. Przedstawił im swój plan:
- Pojadę tam w przebraniu i zgłoszę się do pracy jako ogrodnik, bo ona podobno często przebywa w ogrodzie. To wszystko. Co dalej, nie wiem. Okaże się na miejscu. Może życie podsunie inne rozwiązanie.
Rodzice z ciężkim sercem zgodzili się na jego propozycję, ale nie wierzyli, żeby ta wyprawa mogła zakończyć się powodzeniem.
Królewicz, tak jak to wszystko przedstawił rodzicom, tak i wykonał. Przebrał się w ubogie szaty robotnika i udał się w daleką drogę. Wśród rzeczy, które wziął ze sobą, był jego ukochany kwiat. Nie rozstawał się z nim nigdy. I w tej drodze, choć nie było mu to wygodne, chciał mieć go przy sobie.
Gdy przybył do pałacu królewny, przyszedł do ogrodu. Ogród był wielki, bogaty w drzewa, krzewy, warzywa, kwiaty, położony w pagórkowatym terenie, obejmował sadzawki, stawy, rzekę. Królewicz odnalazł ogrodnika i zwrócił się do niego z prośbą, aby ten przyjął go do pomocy. Ogrodnik był stary i nieżyczliwy. Popatrzył na królewicza krytycznie, wysłuchał prośby, mruknął:
- My nie potrzebujemy nowych pomocników. Mamy dość swoich.
Królewicz nie ustępował. Powiedział:
- Faktycznie niewiele umiem, ale chcę się nauczyć tego rzemiosła. Dlatego nie chcę żadnego wynagrodzenia. Jeżeli mi tylko dasz kąt do mieszkania i jedzenie, to mi wystarczy.
Ogrodnik obrzucił go niechętnym wzrokiem, ale w końcu przystał na prośbę.
- No to dobrze - powiedział z ociąganiem się - ale wiedz o tym, że praca tutaj jest bardzo ciężka.
Przeznaczył mu na mieszkanie stary składzik i królewicz rozpoczął pracę w ogrodzie.
Płynęły dni. Królewna przychodziła codziennie do ogrodu. Widział ją czasem. Jej jasna sukienka pojawiała się w dali na tle ciemnej zieleni, by znowu zniknąć. Bywało, że widział ją dłuższą chwilę, ale zawsze z daleka. Zaledwie parę razy zdarzyło się, że była tak blisko, iż słyszał jej głos. Ale wciąż nie spotkał się z nią.
Aż po jakimś czasie, gdy razu pewnego pracował zgięty, plewiąc grzędę, usłyszał nagle tuż nad swoją glowąjej glos. W pierwszej chwili myślał, że ona coś do niego mówi, tymczasem królewna poprawiając rosnący kwiat, zaczęła do niego przemawiać i to najpiękniejszymi słowami, jakie kiedykolwiek słyszał królewicz. Nagle przerwała. Poczuł, że go ujrzała. Z gniewem wykrzyknęła:
- Ktoś ty za jeden? Co ty tu robisz? Podniósł się. Pokłonił. Bał się, czy go nie rozpozna, ale nie doszło do tego. Odpowiedział więc spokojnie na postawione pytanie:
- Jestem pomocnikiem ogrodnika.
- Nie znam cię. Jeszcze cię nigdy tutaj nie widziałam.
- Pracuję od niedawna - wyjaśnił.
Widział, jak była wściekła. Najwyraźniej dlatego, że ją słyszał rozmawiającą z kwiatami. Nagle rzuciła wzrokiem na kępę opodal rosnących pokrzyw:
- Zerwij mi je - rozkazała.
- Zaraz przyniosę rękawice i nożyce - powiedział i skierował się w stronę swojego mieszkania.
- Nie potrzeba ci rękawic - odparła szorstko. - Zrywaj natychmiast, gołymi rękami. Królewicz zawahał się. Ale to trwało tylko moment. Podszedł do kępy pokrzyw i zaczął je zrywać. Pokrzywy były wyrośnięte, o twardych łodygach. Ręce paliły go, jakby je wsadził do wrzącej wody. Ale rwał uparcie. Gdy narwał całą naręcz pokrzyw, spytał:
- Wystarczy?
- Wystarczy.
- Co mam z nimi zrobić?
- Możesz je wyrzucić - odpowiedziała i odeszła. Pobiegł do swojego domku i długo moczył dłonie w zimnej wodzie, żeby przynieść sobie ulgę. Ale na niewiele to się przydało. W nocy prawie nie spał.
Na drugi dzień królewna przyszła znowu. Tym razem ona go szukała.
Znalazła, gdy był zajęty przy plewieniu swojej grządki. Kazała mu pokazać ręce. Wciąż jeszcze były całe w bąblach.
- Pieką cię?
- Trochę.
- To żeby cię tak nie piekły - powiedziała złośliwie - idź i narwij mi lilii wodnych.
- Dobrze, tylko przyprowadzę łódź i zaraz wrócę.
- Nie potrzeba łódki. Wejdź do stawu.
Był chłodny i pochmurny dzień. Woda była zimna. Lilie miały silne łodygi, ciągnące się bez końca. Nie bardzo umiał sobie z nimi poradzić. Zanim narwał pełną naręcz, upłynęło trochę czasu. Wreszcie wyszedł ze stawu cały mokry i przemarznięty.
- Co mam z nimi zrobić? - spytał.
- Możesz je wyrzucić na śmietnik - powiedziała i odeszła. Pobiegł do swojego domku, bo drżał z zimna. Przebrał się w suche ubranie. Ale pod wieczór źle się poczuł. Pojawił się kaszel. W nocy nie mógł spać. Czuł rosnącą gorączkę.
Następnego dnia nie poszedł do pracy. Został w swoim pokoju w łóżku. Tymczasem królewna przyszła znowu do ogrodu, ale nigdzie nie mogła znaleźć królewicza. Spytała o niego ogrodnika:
- Gdzie jest ten nowy twój pomocnik?
- Leży przeziębiony w swoim pokoju - odpowiedział ogrodnik.
- Gdzie to jest?
Ogrodnik zaprowadził ją tam. Zobaczyła go leżącego w łóżku z rozpaloną głową.
- Co to ma znaczyć to wylegiwanie się w łóżku?
- Przeziębiłem się i mam gorączkę.
Zaczęła krzyczeć na niego, że przez byle jakie przeziębienie nie przychodzi do pracy. Nagle ujrzała kwiat stojący w donicy na stole. Miał niezwykle pięknie powycinane liście, które otaczały stulony, duży pąk kwiatu.
- Co to za kwiat? - spytała.
- Przyniosłem go ze swojego domu.
- Ja wszystkie kwiaty znam, ale takiego jeszcze nigdy nie widziałam.
- To jest kwiat, który rozkwita w nocy, ale tylko przy człowieku, który jest dobry.
- Co ty za bzdury opowiadasz! - wykrzyknęła. - Masz chyba wysoką gorączkę.
- Nie. Mówię prawdę. To jest taki cudowny kwiat, który kwitnie tylko przy dobrym człowieku - powtórzył.
- Jeżeli nie masz gorączki, to znaczy, że jesteś głupi, wierząc w takie rzeczy. Takiego kwiatu nigdzie nie ma na świecie.
- Otrzymałem go od pustelnika, który przez parę lat pomagał rodzicom moim w wychowywaniu mnie. Kiedy pustelnik odchodził od nas, przyniósł mi ten kwiat i powiedział:
- To jest taki tajemniczy kwiat, który kwitnie nocą. Ale kwitnie tylko przy człowieku, który jest dobry. Jeżeli wieczorem będziesz przy nim, a on rozkwitnie, to znaczy, że w ciągu ubiegłego dnia byłeś dobry, a jeżeli nie rozkwitnie, to znaczy, że byłeś zły.
Namyślała się, co odpowiedzieć. Po chwili zadecydowała:
- Dobrze. Sama się o tym przekonam. Biorę go.
Nie pytając o pozwolenie porwała kwiat i poszła do pałacu. Zaniosła do swojego pokoju, postawiła na stole. Była bardzo ciekawa, ile w tym prawdy, co ten chłopiec mówił. Nie mogła się doczekać wieczoru. Gdy wreszcie słońce zaszło, zrobiło się ciemno, zapadła noc, królewna usiadła przy kwiecie i patrzyła w jego pąk. Nadeszła północ, zegar powoli wybił dwanaście uderzeń, ale stulony kwiat nawet nie drgnął. I wtedy zrozumiała, że chłopiec zakpił z niej. Ze złości, że dała się oszukać prostemu chłopcu, ze złości, że on, prosty chłopiec, śmiał oszukać ją, królewnę, nie spała całą noc. Skoro świt pobiegła do młodego ogrodnika i zrobiła mu straszną awanturę.
- Jak śmiałeś tak zakpić ze mnie?
- Naprawdę nie miałem takiego zamiaru. To, co powiedziałem, jest prawdą.
- Milcz. Nie chcę cię wcale słuchać. Ale pamiętaj, nie życzę sobie, żebyś tutaj dalej przebywał. Wynoś się stąd i z mojego ogrodu. Nie chcę, żebyś tu pracował.
- Dobrze. Mogę stąd odejść, jak tylko wyzdrowieję, ale pozwól sobie powiedzieć, że wszystko to, co mówiłem, nie jest kpiną. To prawda.
- A czy tobie chociaż raz ten kwiat się otworzył? - spytała.
- Tak - powiedział. - I to niejeden raz.
- A mnie się nie otworzył.
- Dziwisz się?
To ją doprowadziło do pasji. Nie umiała nic na to odpowiedzieć. Wściekła wybiegła z jego mieszkania. Ale gdy tak podenerwowana wracała do pałacu, zrodził się w niej pewien pomysł:
- Dobrze - powiedziała sobie. - Zobaczymy. Dzisiaj będę idealna. Przekonam się, czy on mówi prawdę, czy też jest kłamcą.
I tak się stało. 0d samego rana, gdy tylko wróciła do swojego pokoju, była bardzo dobra dla wszystkich. Najpierw dla dziewcząt, które pomagały jej się zawsze ubierać, potem dla rodziców przy śniadaniu, dla nauczycieli przed południem. W całym pałacu rozeszła się natychmiast wieść, że z królewną coś się stało. Nie krzyczy, nie awanturuje się, nie rzuca talerzami, nie wyzywa, nie wyrzuca za drzwi. Albo jest chora, albo planuje jakąś większą awanturę. Wszyscy czekali w największym napięciu, do czego, dojdzie. Przy obiedzie obsługujący spodziewali się co chwila, że albo wsadzi im wazę z zupą na głowę, albo ściągnie obrus. Ale ona zachowywała się wzorowo. Po południu odrobiła solidnie zadane lekcje. Dla gości, którzy przyszli z wizytą, była bardzo uprzejma, odgadywała ich życzenia, oprowadzała, objaśniała, tłumaczyła, zabawiała, jak umiała najmilej. Tylko nikt nie wiedział ojej sekrecie. A ona z największym napięciem czekała na nadejście wieczoru. Ledwo słońce zaszło, królewna wymknęła się od gości, udała się do swojego pokoju, nie zapalała światła, żeby jej nikt tam nie odnalazł. Usiadła przy kwiecie i patrzyła w oczekiwaniu na jego pąk. W pokoju zrobiło się mroczno, potem ciemno. Nawet się nie spostrzegła, jak zasnęła. Była zmęczona całym dniem. Obudził ją głos zegara, bijącego godzinę dwunastą. Podniosła głowę opartą o ręce i ujrzała, że stulone płatki kwiatu drgnęły, zaczęły się rozchylać i nagle ukazał się przepiękny kwiat, jakiego nigdy w życiu swoim nie widziała. I gdy tak patrzyła w niego zauroczona, posłyszała delikatną, cudowną muzykę. Kwiat śpiewał. Równocześnie z kwiatu poczęła promieniować jakby poświata słoneczna, którą napełnił się cały pokój. Królewnie zdawało się, że umrze ze szczęścia. Serce waliło jej tak mocno, jakby miało rozerwać jej pierś. Była szczęśliwa jak nigdy w życiu. Porwała się z krzesła i poczęła biec przez komnaty, korytarze, schody, aby powiedzieć ogrodnikowi, że to prawda, że kwiat kwitnie, że kwiat jej się otworzył.
Każdy z nas ma taki kwiat w duszy. I ty też. Kwiat twojego sumienia. Jeżeli wieczorem w twojej duszy jest ciemno, smutno i zimno, to znaczy, że twój dzień, który przeszedł, nie był dobry. A jeżeli wieczorem jesteś szczęśliwy, twoja dusza napełniona jest szczęściem, światłem, muzyką, to znaczy, że twój dzień był dobry.
www.zosia.piasta.pl/rozne/kwiat.htm
Autor: ks. M. Maliński
Nie bierze udziału w dalszej zabawie
---
Jest taki kwiat
Za siedmioma górami, za siedmioma rzekami, za siedmioma lasami żyła królewna, jedyna następczyni tronu, która była taka zła jak piękna. A była bardzo piękna. Nie było dnia, żeby komuś jakiejś krzywdy nie wyrządziła. Była nieznośna dla swojego otoczenia, nieposłuszna wobec swoich rodziców, dokuczała ludziom pracującym w pałacu. Od samego rana, od przebudzenia się dokuczała dziewczętom pokojowym, które pomagały jej ubierać się. Przy śniadaniu grymasiła, nie chciała jeść, przeciągała posiłek w nieskończoność. Była arogancka dla nauczycieli, którzy przychodzili, by ją uczyć. Przy obiedzie dochodziło często do awantur. Potrafiła rzucać talerzami, wywrócić wazę z zupą, wytrącić usługującym tacę z posiłkiem a nawet ściągnąć obrus ze stołu, wraz z zastawą. Po południu nie chciało się jej odrabiać lekcji. Wobec gości, którzy przychodzili z wizytą do jej rodziców, zachowywała się nieuprzejmie, czasem wręcz bezczelnie. Nie miała żadnych przyjaciół. Wszyscy bali się jej złości. Jedno co naprawdę kochała, to były kwiaty. Godzinami potrafiła siedzieć w ogrodzie, doglądała robotników pracujących tam, pielęgnowała kwiaty, własnymi rękoma plewiła grządki i przycinała gałązki, okopywała. Niektórzy mówili, że nawet rozmawia z kwiatami.
Razu pewnego przyjechał w odwiedziny król z sąsiedniego królestwa wraz z małżonką i swoim synem. Królewna, aby dokuczyć rodzicom, zapowiedziała, że nie przyjdzie na przyjęcie i faktycznie nie przyszła. Niespodziewanie tylko wpadła na moment do sali, gdzie ucztowano. Wszyscy zamarli ze strachu. Zrobiła się cisza. Nawet orkiestra przestała grać. Ale na szczęście nie doszło do żadnej awantury. Bez jednego słowa przeszła przez salę i znikła. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Wtedy właśnie królewicz zobaczył ją i od pierwszego wejrzenia zakochał się w niej. Po powrocie do domu oświadczył swoim rodzicom:
- Chcę królewnę pojąć za żonę.
- Po pierwsze nie wiadomo, czy ona zechce, żebyś ty był jej mężem. A po drugie, czy ty wiesz, jaka ona jest?
I wtedy opowiedzieli mu całą prawdę o niej.
Królewicz bardzo się zmartwił tym wszystkim, co usłyszał. Myślał, jak pomóc królewnie. Po jakimś czasie przyszedł do rodziców i oświadczył:
- Chciałbym pojechać do pałacu królewny.
Popatrzyli na niego nic nie rozumiejąc. Po chwili spytał ojciec:
- Możesz nam powiedzieć, po co?
- Chcę, by się zmieniła. Spróbuję jej w tym pomóc.
- Jak to sobie wyobrażasz?
- Dokładnie jeszcze nie wiem, jak to zrobię, ale spróbuję. Przedstawił im swój plan:
- Pojadę tam w przebraniu i zgłoszę się do pracy jako ogrodnik, bo ona podobno często przebywa w ogrodzie. To wszystko. Co dalej, nie wiem. Okaże się na miejscu. Może życie podsunie inne rozwiązanie.
Rodzice z ciężkim sercem zgodzili się na jego propozycję, ale nie wierzyli, żeby ta wyprawa mogła zakończyć się powodzeniem.
Królewicz, tak jak to wszystko przedstawił rodzicom, tak i wykonał. Przebrał się w ubogie szaty robotnika i udał się w daleką drogę. Wśród rzeczy, które wziął ze sobą, był jego ukochany kwiat. Nie rozstawał się z nim nigdy. I w tej drodze, choć nie było mu to wygodne, chciał mieć go przy sobie.
Gdy przybył do pałacu królewny, przyszedł do ogrodu. Ogród był wielki, bogaty w drzewa, krzewy, warzywa, kwiaty, położony w pagórkowatym terenie, obejmował sadzawki, stawy, rzekę. Królewicz odnalazł ogrodnika i zwrócił się do niego z prośbą, aby ten przyjął go do pomocy. Ogrodnik był stary i nieżyczliwy. Popatrzył na królewicza krytycznie, wysłuchał prośby, mruknął:
- My nie potrzebujemy nowych pomocników. Mamy dość swoich.
Królewicz nie ustępował. Powiedział:
- Faktycznie niewiele umiem, ale chcę się nauczyć tego rzemiosła. Dlatego nie chcę żadnego wynagrodzenia. Jeżeli mi tylko dasz kąt do mieszkania i jedzenie, to mi wystarczy.
Ogrodnik obrzucił go niechętnym wzrokiem, ale w końcu przystał na prośbę.
- No to dobrze - powiedział z ociąganiem się - ale wiedz o tym, że praca tutaj jest bardzo ciężka.
Przeznaczył mu na mieszkanie stary składzik i królewicz rozpoczął pracę w ogrodzie.
Płynęły dni. Królewna przychodziła codziennie do ogrodu. Widział ją czasem. Jej jasna sukienka pojawiała się w dali na tle ciemnej zieleni, by znowu zniknąć. Bywało, że widział ją dłuższą chwilę, ale zawsze z daleka. Zaledwie parę razy zdarzyło się, że była tak blisko, iż słyszał jej głos. Ale wciąż nie spotkał się z nią.
Aż po jakimś czasie, gdy razu pewnego pracował zgięty, plewiąc grzędę, usłyszał nagle tuż nad swoją glowąjej glos. W pierwszej chwili myślał, że ona coś do niego mówi, tymczasem królewna poprawiając rosnący kwiat, zaczęła do niego przemawiać i to najpiękniejszymi słowami, jakie kiedykolwiek słyszał królewicz. Nagle przerwała. Poczuł, że go ujrzała. Z gniewem wykrzyknęła:
- Ktoś ty za jeden? Co ty tu robisz? Podniósł się. Pokłonił. Bał się, czy go nie rozpozna, ale nie doszło do tego. Odpowiedział więc spokojnie na postawione pytanie:
- Jestem pomocnikiem ogrodnika.
- Nie znam cię. Jeszcze cię nigdy tutaj nie widziałam.
- Pracuję od niedawna - wyjaśnił.
Widział, jak była wściekła. Najwyraźniej dlatego, że ją słyszał rozmawiającą z kwiatami. Nagle rzuciła wzrokiem na kępę opodal rosnących pokrzyw:
- Zerwij mi je - rozkazała.
- Zaraz przyniosę rękawice i nożyce - powiedział i skierował się w stronę swojego mieszkania.
- Nie potrzeba ci rękawic - odparła szorstko. - Zrywaj natychmiast, gołymi rękami. Królewicz zawahał się. Ale to trwało tylko moment. Podszedł do kępy pokrzyw i zaczął je zrywać. Pokrzywy były wyrośnięte, o twardych łodygach. Ręce paliły go, jakby je wsadził do wrzącej wody. Ale rwał uparcie. Gdy narwał całą naręcz pokrzyw, spytał:
- Wystarczy?
- Wystarczy.
- Co mam z nimi zrobić?
- Możesz je wyrzucić - odpowiedziała i odeszła. Pobiegł do swojego domku i długo moczył dłonie w zimnej wodzie, żeby przynieść sobie ulgę. Ale na niewiele to się przydało. W nocy prawie nie spał.
Na drugi dzień królewna przyszła znowu. Tym razem ona go szukała.
Znalazła, gdy był zajęty przy plewieniu swojej grządki. Kazała mu pokazać ręce. Wciąż jeszcze były całe w bąblach.
- Pieką cię?
- Trochę.
- To żeby cię tak nie piekły - powiedziała złośliwie - idź i narwij mi lilii wodnych.
- Dobrze, tylko przyprowadzę łódź i zaraz wrócę.
- Nie potrzeba łódki. Wejdź do stawu.
Był chłodny i pochmurny dzień. Woda była zimna. Lilie miały silne łodygi, ciągnące się bez końca. Nie bardzo umiał sobie z nimi poradzić. Zanim narwał pełną naręcz, upłynęło trochę czasu. Wreszcie wyszedł ze stawu cały mokry i przemarznięty.
- Co mam z nimi zrobić? - spytał.
- Możesz je wyrzucić na śmietnik - powiedziała i odeszła. Pobiegł do swojego domku, bo drżał z zimna. Przebrał się w suche ubranie. Ale pod wieczór źle się poczuł. Pojawił się kaszel. W nocy nie mógł spać. Czuł rosnącą gorączkę.
Następnego dnia nie poszedł do pracy. Został w swoim pokoju w łóżku. Tymczasem królewna przyszła znowu do ogrodu, ale nigdzie nie mogła znaleźć królewicza. Spytała o niego ogrodnika:
- Gdzie jest ten nowy twój pomocnik?
- Leży przeziębiony w swoim pokoju - odpowiedział ogrodnik.
- Gdzie to jest?
Ogrodnik zaprowadził ją tam. Zobaczyła go leżącego w łóżku z rozpaloną głową.
- Co to ma znaczyć to wylegiwanie się w łóżku?
- Przeziębiłem się i mam gorączkę.
Zaczęła krzyczeć na niego, że przez byle jakie przeziębienie nie przychodzi do pracy. Nagle ujrzała kwiat stojący w donicy na stole. Miał niezwykle pięknie powycinane liście, które otaczały stulony, duży pąk kwiatu.
- Co to za kwiat? - spytała.
- Przyniosłem go ze swojego domu.
- Ja wszystkie kwiaty znam, ale takiego jeszcze nigdy nie widziałam.
- To jest kwiat, który rozkwita w nocy, ale tylko przy człowieku, który jest dobry.
- Co ty za bzdury opowiadasz! - wykrzyknęła. - Masz chyba wysoką gorączkę.
- Nie. Mówię prawdę. To jest taki cudowny kwiat, który kwitnie tylko przy dobrym człowieku - powtórzył.
- Jeżeli nie masz gorączki, to znaczy, że jesteś głupi, wierząc w takie rzeczy. Takiego kwiatu nigdzie nie ma na świecie.
- Otrzymałem go od pustelnika, który przez parę lat pomagał rodzicom moim w wychowywaniu mnie. Kiedy pustelnik odchodził od nas, przyniósł mi ten kwiat i powiedział:
- To jest taki tajemniczy kwiat, który kwitnie nocą. Ale kwitnie tylko przy człowieku, który jest dobry. Jeżeli wieczorem będziesz przy nim, a on rozkwitnie, to znaczy, że w ciągu ubiegłego dnia byłeś dobry, a jeżeli nie rozkwitnie, to znaczy, że byłeś zły.
Namyślała się, co odpowiedzieć. Po chwili zadecydowała:
- Dobrze. Sama się o tym przekonam. Biorę go.
Nie pytając o pozwolenie porwała kwiat i poszła do pałacu. Zaniosła do swojego pokoju, postawiła na stole. Była bardzo ciekawa, ile w tym prawdy, co ten chłopiec mówił. Nie mogła się doczekać wieczoru. Gdy wreszcie słońce zaszło, zrobiło się ciemno, zapadła noc, królewna usiadła przy kwiecie i patrzyła w jego pąk. Nadeszła północ, zegar powoli wybił dwanaście uderzeń, ale stulony kwiat nawet nie drgnął. I wtedy zrozumiała, że chłopiec zakpił z niej. Ze złości, że dała się oszukać prostemu chłopcu, ze złości, że on, prosty chłopiec, śmiał oszukać ją, królewnę, nie spała całą noc. Skoro świt pobiegła do młodego ogrodnika i zrobiła mu straszną awanturę.
- Jak śmiałeś tak zakpić ze mnie?
- Naprawdę nie miałem takiego zamiaru. To, co powiedziałem, jest prawdą.
- Milcz. Nie chcę cię wcale słuchać. Ale pamiętaj, nie życzę sobie, żebyś tutaj dalej przebywał. Wynoś się stąd i z mojego ogrodu. Nie chcę, żebyś tu pracował.
- Dobrze. Mogę stąd odejść, jak tylko wyzdrowieję, ale pozwól sobie powiedzieć, że wszystko to, co mówiłem, nie jest kpiną. To prawda.
- A czy tobie chociaż raz ten kwiat się otworzył? - spytała.
- Tak - powiedział. - I to niejeden raz.
- A mnie się nie otworzył.
- Dziwisz się?
To ją doprowadziło do pasji. Nie umiała nic na to odpowiedzieć. Wściekła wybiegła z jego mieszkania. Ale gdy tak podenerwowana wracała do pałacu, zrodził się w niej pewien pomysł:
- Dobrze - powiedziała sobie. - Zobaczymy. Dzisiaj będę idealna. Przekonam się, czy on mówi prawdę, czy też jest kłamcą.
I tak się stało. 0d samego rana, gdy tylko wróciła do swojego pokoju, była bardzo dobra dla wszystkich. Najpierw dla dziewcząt, które pomagały jej się zawsze ubierać, potem dla rodziców przy śniadaniu, dla nauczycieli przed południem. W całym pałacu rozeszła się natychmiast wieść, że z królewną coś się stało. Nie krzyczy, nie awanturuje się, nie rzuca talerzami, nie wyzywa, nie wyrzuca za drzwi. Albo jest chora, albo planuje jakąś większą awanturę. Wszyscy czekali w największym napięciu, do czego, dojdzie. Przy obiedzie obsługujący spodziewali się co chwila, że albo wsadzi im wazę z zupą na głowę, albo ściągnie obrus. Ale ona zachowywała się wzorowo. Po południu odrobiła solidnie zadane lekcje. Dla gości, którzy przyszli z wizytą, była bardzo uprzejma, odgadywała ich życzenia, oprowadzała, objaśniała, tłumaczyła, zabawiała, jak umiała najmilej. Tylko nikt nie wiedział ojej sekrecie. A ona z największym napięciem czekała na nadejście wieczoru. Ledwo słońce zaszło, królewna wymknęła się od gości, udała się do swojego pokoju, nie zapalała światła, żeby jej nikt tam nie odnalazł. Usiadła przy kwiecie i patrzyła w oczekiwaniu na jego pąk. W pokoju zrobiło się mroczno, potem ciemno. Nawet się nie spostrzegła, jak zasnęła. Była zmęczona całym dniem. Obudził ją głos zegara, bijącego godzinę dwunastą. Podniosła głowę opartą o ręce i ujrzała, że stulone płatki kwiatu drgnęły, zaczęły się rozchylać i nagle ukazał się przepiękny kwiat, jakiego nigdy w życiu swoim nie widziała. I gdy tak patrzyła w niego zauroczona, posłyszała delikatną, cudowną muzykę. Kwiat śpiewał. Równocześnie z kwiatu poczęła promieniować jakby poświata słoneczna, którą napełnił się cały pokój. Królewnie zdawało się, że umrze ze szczęścia. Serce waliło jej tak mocno, jakby miało rozerwać jej pierś. Była szczęśliwa jak nigdy w życiu. Porwała się z krzesła i poczęła biec przez komnaty, korytarze, schody, aby powiedzieć ogrodnikowi, że to prawda, że kwiat kwitnie, że kwiat jej się otworzył.
Każdy z nas ma taki kwiat w duszy. I ty też. Kwiat twojego sumienia. Jeżeli wieczorem w twojej duszy jest ciemno, smutno i zimno, to znaczy, że twój dzień, który przeszedł, nie był dobry. A jeżeli wieczorem jesteś szczęśliwy, twoja dusza napełniona jest szczęściem, światłem, muzyką, to znaczy, że twój dzień był dobry.
Ostatnio zmieniany: 14 lata 8 miesiąc temu przez Katarzyna. Powód: Bajka skopiowana
Temat został zablokowany.
- anetkafed
- Wylogowany
- pierwsze słowa
Mniej Więcej
- Posty: 234
- Otrzymane podziękowania: 0
14 lata 8 miesiąc temu #13690 przez anetkafed
Misiowa rodzinka
W małym domku niedaleko lasu mieszkała sobie Misiowa Rodzinka. Był Tato Miś i Mama Miś i mała Misiowa Dziewczynka. Tato Miś był rybakiem i łowił ryby w rzeczce niedaleko Misiowego Domu. Mama Miś codziennie chodziła do lasu zbierać jagody i grzyby. Misiowa dziewczynka lubiła chodzić z Tatą nad rzekę. Siadała sobie obok taty i patrzyła jak tato łowi ryby. Z ciekawością patrzyła jak kolorowe rybki pluskają się w wodzie, ale najbardziej lubiła gdy Tato Miś złowił małą rybkę - wtedy dawała jej buzi i wypuszczała z powrotem do rzeki. Duże ryby zabierali do domu na kolację.
Pewnego wieczoru, gdy Mama Miś wróciła z lasu opowiedziała że spotkała w lesie wiewiórkę, która cały dzień nosiła orzeszki do swojej kryjówki. Misiowa Dziewczynka bardzo chciała zobaczyć małą pracowitą wiewiórkę, więc poprosiła mamę, aby jutro mogła pójść z nią do lasu. Mama Miś zgodziła się, ale ostrzegła córeczkę, że to daleki i męczący spacer.
Następnego ranka Misiowa Dziewczynka poszła razem z mamą do lasu. Na początku bała się i trzymała blisko mamy, bo las był ciemny i gęsty. Kiedy doszły na polanę, gdzie żyła wesoła wiewiórka Misiowa Dziewczynka usiadła na kocu a mama zaczęła obok zbierać jagody. Mama ostrzegła córeczkę, aby siedziała na kocyku i nigdzie nie chodziła, kiedy ona będzie zbierać jagody. Misiowa dziewczynka obiecała, że nigdzie nie będzie chodzić i czekała aż na polanie pojawi się wiewiórka. Z wielkim zainteresowaniem przyglądała się jak małe stworzonko przynosi po jednym orzeszku i chowa go do dziupli. Jednak gdy wiewiórka długo nie wracała Misiowa Dziewczynka postanowiła jej poszukać. Pobiegła w tę stronę, gdzie znikła wiewiórka. Po chwili znalazła się pomiędzy drzewami i nie wiedziała gdzie jest polana. Kiedy miała zacząć płakać pojawiła się Mama Miś, gdyż nawet zbierając jagody ciągle patrzyła na córeczkę. Misiowa Dziewczynka przytuliła się do mamy i do końca dnia nie oddalała się na krok. Obiecała też mamie, że już nigdy nie będzie się sama oddalać.
Następnego dnia Misiowa Dziewczynka poszła nad rzekę z Tatą. Wolała patrzeć na rybki w wodzie niż skaczącą wiewiórkę.
Morał z bajeczki jest taki: Zawsze słuchaj mamy.
W małym domku niedaleko lasu mieszkała sobie Misiowa Rodzinka. Był Tato Miś i Mama Miś i mała Misiowa Dziewczynka. Tato Miś był rybakiem i łowił ryby w rzeczce niedaleko Misiowego Domu. Mama Miś codziennie chodziła do lasu zbierać jagody i grzyby. Misiowa dziewczynka lubiła chodzić z Tatą nad rzekę. Siadała sobie obok taty i patrzyła jak tato łowi ryby. Z ciekawością patrzyła jak kolorowe rybki pluskają się w wodzie, ale najbardziej lubiła gdy Tato Miś złowił małą rybkę - wtedy dawała jej buzi i wypuszczała z powrotem do rzeki. Duże ryby zabierali do domu na kolację.
Pewnego wieczoru, gdy Mama Miś wróciła z lasu opowiedziała że spotkała w lesie wiewiórkę, która cały dzień nosiła orzeszki do swojej kryjówki. Misiowa Dziewczynka bardzo chciała zobaczyć małą pracowitą wiewiórkę, więc poprosiła mamę, aby jutro mogła pójść z nią do lasu. Mama Miś zgodziła się, ale ostrzegła córeczkę, że to daleki i męczący spacer.
Następnego ranka Misiowa Dziewczynka poszła razem z mamą do lasu. Na początku bała się i trzymała blisko mamy, bo las był ciemny i gęsty. Kiedy doszły na polanę, gdzie żyła wesoła wiewiórka Misiowa Dziewczynka usiadła na kocu a mama zaczęła obok zbierać jagody. Mama ostrzegła córeczkę, aby siedziała na kocyku i nigdzie nie chodziła, kiedy ona będzie zbierać jagody. Misiowa dziewczynka obiecała, że nigdzie nie będzie chodzić i czekała aż na polanie pojawi się wiewiórka. Z wielkim zainteresowaniem przyglądała się jak małe stworzonko przynosi po jednym orzeszku i chowa go do dziupli. Jednak gdy wiewiórka długo nie wracała Misiowa Dziewczynka postanowiła jej poszukać. Pobiegła w tę stronę, gdzie znikła wiewiórka. Po chwili znalazła się pomiędzy drzewami i nie wiedziała gdzie jest polana. Kiedy miała zacząć płakać pojawiła się Mama Miś, gdyż nawet zbierając jagody ciągle patrzyła na córeczkę. Misiowa Dziewczynka przytuliła się do mamy i do końca dnia nie oddalała się na krok. Obiecała też mamie, że już nigdy nie będzie się sama oddalać.
Następnego dnia Misiowa Dziewczynka poszła nad rzekę z Tatą. Wolała patrzeć na rybki w wodzie niż skaczącą wiewiórkę.
Morał z bajeczki jest taki: Zawsze słuchaj mamy.
Temat został zablokowany.
- glusio78
- Wylogowany
- gaworzenie
Mniej Więcej
- Posty: 3
- Otrzymane podziękowania: 0
- luny120
- Wylogowany
- gaworzenie
Mniej Więcej
- Posty: 3
- Otrzymane podziękowania: 0
- kasiora
- Wylogowany
- Moderator
Mniej Więcej
- Posty: 1530
- Otrzymane podziękowania: 0
14 lata 7 miesiąc temu #13835 przez kasiora
luny120 napisał:
linki lub prosby o glosy prosze zamieszczac tu : www.zapytajpolozna.pl/forum/czas-relaksu...a-mamy/konkursy.html
Wejdźcie i oddajcie głos na mój komiks. www.posadzdrzewo.pl/#/konkurs/michal443
Bardzo ale to bardzo proszę
o wasze głosy. Liczę na WAS!! Ja wasze drzewka
odwiedzam. Potrzebuje 3000 głosów, Sam tego nie osiągnę. tylko dzięki
Wam mi się to uda. Nie bądźcie samolubni oddajcie głos. Z
poważaniem Michał. Pozdrawiam wszystkich. Dziękuję.
linki lub prosby o glosy prosze zamieszczac tu : www.zapytajpolozna.pl/forum/czas-relaksu...a-mamy/konkursy.html
Temat został zablokowany.
- basia12
- Wylogowany
- gaworzenie
Mniej Więcej
- Posty: 4
- Otrzymane podziękowania: 0
14 lata 7 miesiąc temu #13847 przez basia12
Na łące nad rzeczką,
Rosną młode kwiatki.
Każdy ze wstążeczką,
Każdy z nich jest gładki.
A dlaczego ze wstążeczką?
Dziwią się zwierzątka.
Nie wie tego nikt nad rzeczką,
Tylko przyjaciółka kwiatów-stomka.
Postanowił jeżyk mały
Spytać się tej stomki,
Jaki jest ich sekret cały,
Poszły z nim biedronki.
Potem stomka odpowiada:
-Nie powiem wam tego czegoś.
Bo jak powiem to wygadam,
I co będzie z tego?
A więc jeż powiedział:
-Ona nie chce mówić.
No i każdy to już wiedział,
Że trzeba je polubić!
Rosną młode kwiatki.
Każdy ze wstążeczką,
Każdy z nich jest gładki.
A dlaczego ze wstążeczką?
Dziwią się zwierzątka.
Nie wie tego nikt nad rzeczką,
Tylko przyjaciółka kwiatów-stomka.
Postanowił jeżyk mały
Spytać się tej stomki,
Jaki jest ich sekret cały,
Poszły z nim biedronki.
Potem stomka odpowiada:
-Nie powiem wam tego czegoś.
Bo jak powiem to wygadam,
I co będzie z tego?
A więc jeż powiedział:
-Ona nie chce mówić.
No i każdy to już wiedział,
Że trzeba je polubić!
Temat został zablokowany.