- /
- /
- /
- /
- Wspomnienie z porodu - Konkurs 2
Wspomnienie z porodu - Konkurs 2
- Piotr
- Autor
- Wylogowany
- Administrator
Treść konkursu
Czekamy na wasze wspomnienia z porodu do 15.02 (poniedziałek).
Następnie zrobimy ankietę w której wybierzecie Waszym zdaniem najciekawsze wspomnienia
Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.
- poli
- Wylogowany
- budujemy zdania
- ... dar wzrastania jest pięknem samym w sobie ...
- Posty: 359
- Otrzymane podziękowania: 0
Tego dnia rano odszedł mi czop śluzowy, ale tak odrobinkę że nawet nie byłam pewna czy to to. Pojechałam z mężem na zakupy, ale zostałam w samochodzie, bo miałam stracha, że mi wody odejdą. Skurczy dostałam o 19 ale takich jak zwykle - przepowiadaczy. Zaczęłam mierzyć czas. Skurcze co 5 min. Ale jakieś takie nie tego, więc stwierdziłam, że znów straszy. Włączyliśmy sobie komedię romantyczną
O 23 po regularnych skurczach stwierdziłam, że idę spać, bo i tak na pewno nie urodzę. Skurcze trochę jak gilgotki, brzuch się spinał, a później troszkę pobolewało. Gdybym wcześniej w szpitalu nie miała testu OCT, to nigdy bym się nie domyśliła, że to skurcze.
O 23.30 wstałam i stwierdziłam, że idę pod prysznic wykonać wszystkie czynności pielęgnacyjne wskazane przed porodem, a w międzyczasie podjęłam decyzję, że jedziemy na wszelki wypadek do szpitala sprawdzić czy nie rodzę - jeśli nie - to wrócimy do domku.
Do szpitala dotarłam chwilę po północy i położna na izbie pyta co się dzieje. Ja na to, że chyba rodzę. Ona: "Chyba?". Hmm.. nigdy nie rodziłam, więc nie mam pewności, skurcze nie bolą ale już są bardzo długo co 5 min. Położna kazała się rozsiąść wygodnie i informować kiedy się zaczyna i kiedy kończy. I tak przez 15 min - trzy skurcze odbębniłyśmy.
Zawołała doktora, który mnie zbadał i mówi, że porodu nie będzie, bo to takie rozwarcie na pół paluszka i mąż ma wracać do domu. A ja zostaję do obserwacji. Cała w strachu co to będzie, uparłam się, że mąż idzie ze mną. Z racji tego, że sala rodzinna była wolna, dostaliśmy pozwolenie od położnej, z zastrzeżeniem, że nie opuszczę porodówki do rozwiązania.
Więc siedzieliśmy sobie razem na tej porodówce. W pewnym momencie czuję, że się zsiusiałam. Po chwili czuję, że znowu. Domyśliłam się, że odeszły mi wody płodowe. Mąż mój kochany biegał za mną ze ściereczką i wycierał co ja nachlapałam, bo trochę mnie to krępowało, że tak bałaganię
Gdy skończyło się ze mnie chlupać usiadłam na krzesełku. Przestraszona wizją kilkunastogodzinnego porodu, postanowiłam się przespać. Jednak okazało się, że to nie takie proste ze względu na to, że skurcz przychodził co minutkę. Ale czego nie zrobi zdesperowana kobieta, przestraszona wizją nieprzespanych nocy, które będą po narodzinach. Jak przychodził skurcz budziłam ukochanego, on mi plecki masował, a po skurczu znów na moment przysypiałam.
Położna co jakiś czas przychodziła mnie badać i o 4 mówi, że mam iść pod prysznic i siusiu i wracać rodzić. Jak poszłam do WC to siku już nie mogłam zrobić, weszłam pod prysznic - było cudownie - przestałam czuć skurcze. Ale jak wyszłam to się zaczęło. Dostałam skurczy partych. Położna kazała szybciutko wracać na salę. Łatwo powiedzieć "szybciutko" jak co pół kroku ma się skurcz party A cała porodówka do przejścia na rodzinną. Po długim spacerku dotarłam do naszej sali, a tam kolejne wyzwanie - wczołgać się na fotel Po mozolnych próbach jakoś się wtaszczyłam. Mamusie tu obecne wiedzą, że to nie lada wyczyn.
Przystępujemy do akcji PORÓD:
Zostałam cewnikowana (ale moja cudowna położna założyła mi cewnik jaki zakłada się noworodkom więc nic nie czułam) i słyszę jak mówi, że widzi czarną czuprynę. Jak to możliwe pytam, skoro zgagi nie miałam w ciąży. Ano - możliwe jak się później okazało.
Trochę nocne rodzenie dało mi w kość, bo bądź co bądź takie spanie to nie spanie. Pytam położną, czy do 8 się z porodem wyrobimy (była 5), bo trochę mi się już spać chce, a ona odpowiada, że trzy parcia i misiek będzie z nami. No więc mocno się zdziwiłam, że to już - przecież miało bolec tak nie do wytrzymania, a tu boli, ale tak trochę, da się znieść. No i zaczęłam rodzić. Przyszedł lekarz i z jednej strony był on a z drugiej mój mąż. Pomagali mi rodzić
Jak położna mówiła żebym parła to parłam jak mówiła, żebym nie parła to miałam problem, ale nie parłam. Pani położna mówi, że musi naciąć. Proszę aby uprzedziła nim to zrobi, a ona odpowiada, że to już po. I znów się spóźniłam - nic nie poczułam, a taką miałam ochotę spanikować.
Żeby nie było, że ja taki chojrak na tej porodówce byłam, dodam, że jak miałam skurcz party mówiłam, że ja się wypisuję, nie chce rodzić i już mam dość, idę do domu, ale jak skurcz mijał pocieszałam mojego męża, że nie jest źle jak wygląda i urodzę mu więcej dzieci. Później znów skurcz, a później znów pocieszanie męża coby nie spanikował, w końcu był mi potrzebny
Po 30 minutach partych, położyli mi na brzuszku takie małe, sine, obślizgłe i płaczące - to był mój syn. No i ja też się popłakałam ze wzruszenia. Wiedziałam, że oto nastał najpiękniejszy dzień w moim życiu. Chwila na którą tyle czekałam.
To był najpiękniejszy dzień, najpiękniejsza noc, magiczna. W końcu dane mi było przeżyć cud narodzin. I szczerze mówiąc, żadnego bólu nie pamiętam - pamiętam skurcze, ale nie ból.
Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.
- pati_hit
- Wylogowany
- gaworzenie
- Posty: 4
- Otrzymane podziękowania: 0
Patrycja
Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.
- kokoszanel
- Wylogowany
- gaworzenie
- Posty: 55
- Otrzymane podziękowania: 0
Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.
- kokoszanel
- Wylogowany
- gaworzenie
- Posty: 55
- Otrzymane podziękowania: 0
Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.
- Madzia89862
- Wylogowany
- mistrzyni słowa
- 04-11-2009 najcudowniejszy dzień mojego życia
- Posty: 2124
- Otrzymane podziękowania: 0
Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.
- Moniq
- Wylogowany
- mistrzyni słowa
- Posty: 1322
- Otrzymane podziękowania: 0
Poród był najintensywniejszym przeżyciem w naszym życiu a chwila, gdy już urodziła się nasza córeczka najwspanialszym momentem, którego nigdy nie zapomnimy. Resztę dnia spędziliśmy patrząc na nasze śpiące maleństwo i nie dowierzaliśmy własnemu szczęściu.
ale się rozpisałam
a oto nasz Skarb zaraz po urodzeniu
Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.
- Julcia
- Wylogowany
- gaworzenie
- Posty: 2
- Otrzymane podziękowania: 0
Każda z nas ma inne wyobrażenia na temat swojego przyszłego macierzyństwa. Są jednak rzeczy, które często stają się ogólnym doświadczeniem większości z nas, a które kiedyś pomimo wcześniejszych problemów wspominać będziemy być może z uśmiechem i lekkim rozrzewnieniem.
Czekając na dziecko młode mamy najczęściej wyobrażają sobie, nie bez strachu oczywiście, jak będzie pięknie, kiedy mały brzdąc uśnie wreszcie po raz pierwszy w swoim przygotowywanym od miesięcy pokoiku. Jak słodko będzie go przewijać, karmić, wyprowadzać na spacerki. Zanim to jednak nastąpi rzeczywistość niekiedy pisze nam niestety nieco inne scenariusze. Kiedy w końcu po dziewięciu miesiącach oczekiwania następują pierwsze skurcze, nawet najbardziej przygotowane przyszłe mamy zaczynają panikować. Czy wszystko jest tak, jak być powinno, czy oby na pewno wszystko zapięte jest na ostatni guzik? Zaczynamy panikować nie tylko myśląc o wszystkich rzeczach, które należało kupić i przygotować, ale przede wszystkim zastanawiamy się, czy będziemy potrafiły odpowiednio postępować z takim malutkim człowieczkiem.
Amerykańska fikcja, a rzeczywistość
Pierwsze rozczarowanie następuje już na porodówce. Przecież pamiętamy z amerykańskich filmów, że tam rodzącymi zajmują się całe zastępy szpitalnego personelu. Nam, polskim biednym kobietom zaś przydzielona zostaje jedna położna, która ciągle gdzieś biega, wychodzi i która sprawia, że zaczynamy dziękować Bogu za to, że pozwoliłyśmy jednak pozostać mężowi przy porodzie, choć w poradnikach psychologicznych coraz więcej pisze się o męskich urazach poporodowych. Jeśli zaś chodzi o bóle, to oczywiście, co prawda mamy i babcie ostrzegały, że boli, ale przecież amerykańscy producenci filmowi pewnie też mają dzieci, dlaczego więc mieliby zakłamywać rzeczywistość. Dopiero zatem na sali porodowej przekonujemy się, że poród nie tyle boli, co boli okropnie, że nie trwa parę sekund, czy minut, ale nawet całą dobę i, że nie będziemy miały do dyspozycji tłumu lekarzy, a jedynie biedną położną, która modli się wchodząc na dyżur, by zbyt wiele kobiet nie rodziło na raz, bo przecież się nie rozerwie. Ale wszystkie te niedogodności według filmów mijają zaraz po tym, jak nasza mała dzidzia zostaje położona nam na piersiach. Co zatem dzieje się z mamami, które mimo wielkiej miłości nadal czują ból, mimo, że na ogół przekonuje się nas, że jak tylko zobaczymy swoje dziecko zapomnimy o bólu? Być może myślą wtedy, zupełnie irracjonalnie, że są jakieś nie takie, jak powinny.
To, że maluch woli towarzystwo babci lub tatusia nie oznacza od razu, że jesteśmy złymi matkami
A co kiedy już mały człowieczek płci męskiej lub żeńskiej jest z nami? Wtedy niestety część mam przekonuje się, że dzidzia nie tylko je i śpi, ale potrafi też krzyczeć przez wiele godzin, niestety również w godzinach nocnych. Zadbane i wypielęgnowane dotąd kobiety zastanawiają się, gdzie podziała się ta piękna buzia, którą dotąd widziały na co dzień w lustrze i kto z tego lustra na nie teraz spogląda. Ale to nie wszystko. Mały człowieczek okazuje się nie tylko na tyle absorbującym zajęciem, że nie jesteśmy w stanie odpowiednio zadbać o siebie, ale czasem dostarcza nam również przykrych niespodzianek. Bo kto wytłumaczy biednej, zmęczonej kilkutygodniową opieką nad swoją pociechą mamie, że to, że czasem woli ona ramiona babci lub tatusia nie oznacza od razu, że jest ona złą matką. Niestety czasem niejedna z nas tak jednak myśli i obwinia się za to, że może nie potrafi tak dobrze, jak inni zająć się swoim malutkim szkrabem.
Codzienna „walka” z maluchem
Trudno również nie wspomnieć o tym, że poza opieką nad długo wyczekiwanym dzidziusiem, młoda mamę obowiązują również zajęcia, które dotąd nie sprawiały większego problemu, a które teraz okazują się często niewykonalne. Bo zanim nauczy się ona sprzątać, prasować, gotować trzymając jednocześnie dzidzię na rękach, biega miedzy kuchnią, łazienką, pokojem, by wszystko było zrobione na czas, zanim mąż wróci z pracy lub kolejni znajomi wpadną z wizytą, by nacieszyć się widokiem nowego obywatela IV RP. Co się przy tym tyczy męża i ogólnych kontaktów wewnątrzrodzinnych bardzo często okazuje się, że nawet najbardziej dobrane pary nie zawsze potrafią po tych kilku tygodniach codziennej „walki” z maluchem, nadal z taką samą czułością i pobłażaniem patrzeć na dotąd mało ważne wady partnera. Jeśli dodać do tego wszelkie małe i duże sprzeczki dotyczące opieki nad potomkiem, niekiedy może zacząć się niektórym z nas błędnie wydawać, że może to jednak nie ten/ta wymarzony.
Nie taki diabeł straszny
Na pocieszenie jednak wszystkim przyszłym i obecnym mamom i tatusiom należy się kilka słów wyczytanych we wszelkich możliwych gazetach i poradnikach, w których stwierdza się, że początkowe problemy z maluchem najczęściej mijają po około dwóch- trzech pierwszych miesiącach, kiedy nasz śliczny dzidziuś zaczyna ustalać sobie rytm dnia i nocy, kiedy jego system nerwowy i trawienny (dla bardziej wtajemniczonych) ustali już sobie rytm działania, a również, kiedy rodzice czują się ze swoja pociechą bardziej pewni i doświadczeni. Bo przecież szczęśliwi rodzice, to szczęśliwy maluch. Szczęście to zaś pojawia się już z pierwszym widocznie zamierzonym grymasikiem naszego maleństwa, z pierwszym widocznie skierowanym do nas uśmiechem. Bo kiedy w końcu nasz maluszek wpatrując się w kolorowe zabawki zawieszone nad łóżeczkiem, czy też oczy mamy lub taty po raz pierwszy zacznie wydawać z siebie zamierzone dźwięki nawet najbardziej przemęczeni rodzice zapomną w natychmiastowym tempie o wszelkich wcześniejszych trudnościach związanych z jego opieką. Zatem życzę wszystkim mniej i bardziej doświadczonym dużo cierpliwości, i by w komplecie wytrwali do tych najpiękniejszych chwil, które wbrew pozorom następują całkiem szybko.
(26-letnia mama sześciomiesięcznej Julki)
Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.
- censi
- Wylogowany
- gaworzenie
- Posty: 15
- Otrzymane podziękowania: 0
już nic nie pamiętam... śniłam o nim i tylko o nim, o moim kochanym maleńkim Szymonku. Wreszcie czy to sen czy jawa? Ma pani synka zdrowego ślicznego, proszę oddychać!
I już po! Zobaczyłam go dopiero po godzinie, nie mogłam go przytulić bo leżałam jak deska nieruchomo, był taki maleńki. Mimo tego zamieszania dostał 10 punktów w skali Apgar. Był już z nami na świecie, a ja uratowana...
Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.
- CARRIE83
- Wylogowany
- gaworzenie
- Posty: 1
- Otrzymane podziękowania: 0
KOCHANA REDAKCJO,
Nazywam sie Monika Sprawka, mam 26 lat i od prawie trzech lat mieszkam w Wielkiej Brytanii. Tutaj moj przyszly maz oswiadczyl mi sie i tutaj rowniez zaszlam w ciaze. 02.10.2009 r. na swiat przyszedl nasz syn, Mikolaj, sliczny , kochany chlopczyk, za ktorego oddalibysmy zycie.
Na poczatku ciazy wszystko bylo ok; odczuwalam tylko lekkie zawroty glowy , ale obylo sie bez nudnosci i wymiotow. Jednak w 23 tygodniu ciazy przeszlam ostre zapalenie nerek polaczone z infekcja krwi (moj maly dzidzius wydalal mocz, a on nie byl filtrowany przez moje nerki ,tylko przedostal sie do krwioobiegu, z czego mialam wysoka temperature i ogolne zle samopoczucie). Po tygodniu wyszlam ze szpitala;jednak zapalenie nerek spowodowalo, ze w moim moczu pojawilo sie bialko, do tego doszlo wysokie cisnienie krwi i opuchlizna. Diagnoza byla jedna:stan przedrzucawkowy(pre- eclampsia).
W 28 tygodniu ciazy znow trafilam do szpitala na oddzial patologii ciazy; polozna w przychodni stwierdzila wysokie cisnienie krwi (126/99) i powiedziala, ze dziecko jest zagrozone ,oraz ze potrzebna jest interwencja szpitala. I tak trafialam do szpitala 3 razy. W szpitalu lekarze podawali mi leki na obnizenie cisnienia krwi, badali krew i mocz,monitorowali rytm serca dziecka oraz robili mi badania usg.Niestety pod koniec 33 tygodnia moj stan sie pogorszyl ; 48 godzin przed porodem dostalam dwa nieprzyjemne zastrzyki sterydowe ,ktore mialy pomoc lepiej oddychac dziecku w razie porodu. W dniu porodu , rano, przyszla do mnie polozna, i zaczela monitorowac ruchy dziecka oraz moje cisnienie krwi. O 09.20 zadzwonil moj maz z pracy aby zapytac o moj stan;wtedy jeszcze wszystko bylo ok, ale o 09.30 polozna nie mogla wyczuc ruchow dziecka a moje cisnienie siegalo 129/91. Natychmiast zostal wezwany lekarz, ktory stwierdzil, ze zaczynamy akcje porodowa, i ze bedzie to cesarskie ciecie. Bylo to troche nie po mojej mysli, gdyz chcialam urodzic naturalnie, ale zycie dziecka bylo wazniejsze.Zostalam przewieziona na sale porodowa, w miedzyczasie pielegniarki przebraly mnie a anastezezjolog tlumaczyl mi,na czym bedzie polegal zabieg.Prosilam pielegniarki, aby zawiadomily meza o moim stanie(planowalismy, ze razem przejdziemy przez porod), niestety nie zrobily tego.Zostalam uspiona, a w ostatnich chwilach widzalam jak lekarz szykuje moj brzuch do ciecia a anastezjolog zaklada mi maske na twarz.Ostatnia rzecza jaka pamietam byly moje slowa do dziecka:”Maluszku juz niedlugo sie zobaczymy,mamusia bardzo Cie kocha”, oraz prosba o zawiadomienie meza...
I tak w 34 tygodniu ciazy na 6 tygopdni przed planowanym porodem, o 10.05 na swiat przyszedl Mikolaj.Z pozniejszych rozmow z poloznymi okazalo sie, ze Maniuni nie oddychal przez 5 minut oraz, ze mial masaz serca, ale po tym czasie wszystko wrocilo do normy; nastepnie zostal przewieziony na rezonans magnetyczny ,aby stwierdzic jakiekolwiek urazy mozgu, ale rowniez wszystko bylo ok; na koncu Mikolaj trafil na oddzial neonantologiczny.W czasie porodu dostal tylko 5 punktow w skali APGAR ,ale w ciagu swego dwutygodniowego pobytu na oddziale szybko nadrobil zaleglosci i po trzech dniach zostal calkowicie odlaczony od monitoringu, a po tygodniu trafil do Sali obok ,gdzie mogl przebywac tylko ze mna.
Natomiast ja zostalam wybudzona o 11.05; bardzo bolalo mnie gardlo, gdyz lekarze mieli problem z zaintubowaniem mnie, poniewaz mam powazny problem z tarczyca.Nikt nic nie mowil mi o dziecku, a ja bylam zbyt nieprzytomna aby o nie zapytac. Zaraz po obudzeniu, gdy w miare doszlam do siebie, zadzwonilam do meza, mowiac, ze chyba urodzilam , ze nie wiem co sie dzieje z dzieckiem i ze mna i ze bardzo boli mnie brzuch i gardlo.Rozplakalam sie ,bo nie moglam uzmyslowic sobie, ze juz jestem po porodzie; nie czulam tego.Piotr rzucil wszystko w pracy i w przeciagu 20 minut byl juz u mnie w szpitalu.Dopiero pozniej dowiedzialam sie ,ze plakal w czasie drogi i modlil sie aby z Mikolajem i ze mna wszystko bylo ok. Po przyjsciu do mnie udal sie na 4 pietro tam, gdzie przewiezli Mikolaja i to on dowiedzial sie wszystkiego o nim. Rowniez dzieki Piotrkowi zobaczylam Mikolaja po raz pierwszy, gdyz przyniosl mi jego zdjecie.Mikolaj byl bardzo malutki,brakowalo mu 6 tygodni, wazyl 1.863kg, ale byl najkochanszym moim cudem, jaki kiedykolwiek widzialam.Malego zaobaczylam dopiero na drugi dzien,polozna przyniosla mi go na 10 minut i od tej pory zakochalam sie w nim bezgranicznie. Do dzis mam wyrzuty sumienia, ze dopiero na drugi dzien zobaczylam wlasne dziecko, ale naprawde nie czulam sie najlepiej aby chodzic, a kazdy ruch powodowal bol.Z czasem gdy czulam sie lepiej, bardzo czesto przychodzilam do Mikolaja, spiewalam mu, czytalam, opowiadalam o roznych ciekawych rzeczach, przy okazji uczylam sie nim opiekowac, karmic i „kangurowac”. Duzy wklad mial tu rowniez moj maz, ktory ,gdy tylko konczyl prace ,przyjezdzal do nas, aby chociaz na chwile nas zobaczyc i aby chociaz przez 5 minut potrzymac Mikolaja.
Dziekuje Bogu i Matce Bozej ze czuwali nade mna;dzien przed porodem chcialam wyjsc ze szpitala bo czulam sie swietnie a wyniki badan byly dobre, ale lekarz kazal mi zostac do piatku...gdybym wyszla w piatek a moj stan pogorszylby sie, Mikolaja mogloby nie byc dzisiaj z nami bo moje cisnienie zabiloby go. Dziekuje Ci Boze, dziekuje,dziekuje.
Dzisjaj Mikolaj ma 4 miesiace, wazy 5.6kg , przeszedl juz trzy szczepenia(5 zastrzykow), usmiecha sie i gaworzy, a jego „a guuuu” to miod na nasze serce.Mamy cudownego syna, a kazdy kolejny dzien przynosi nam niespodzianki i radosc z tego ,ze Mikolaj jest z nami.Dziekujemy ,ze jestes maluszku. Badz naszym promyczkiem i swiec nam przez cale zycie.
Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.
- Piotr
- Autor
- Wylogowany
- Administrator
Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.
- maludka90
- Wylogowany
- gaworzenie
- Posty: 1
- Otrzymane podziękowania: 0
maludka
Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.
- madzia1888
- Wylogowany
- gaworzenie
- Posty: 1
- Otrzymane podziękowania: 0
11 stycznia postanowiłam pójść z mężem na spacerek.No i tak w nocy a dokładnie o 00.30(12 stycznia)obudził mnie bardzo mocny ból podbrzusza.Poszłam wiec do ubikacji a po chwili poczułam że odchodzą mi wody.Skurcze nie były aż tak bolesne więc zjadłam sobie(danio waniliowe:)pamiętam dokładnie)poszłam sie umyć i pojechaliśmy z mężem do szpitala była godzina 3. A tam lekarka stwierdziła że dzisiaj już urodze i że wszystko będzie dobrze:)Męża odesłali do domu i powiedzieli że jak będzie już tak daleko to zadźwonią po niego.Później kazali mi zmierzyc temperature wypytywali o różne rzeczy zrobili ktg.No i ta okropną lewatywe.Okolo godz 8 zaczely sie juz coraz to bardziej bolesne skurcze ktore byly juz nie do wytrzymania.Podpieli mnie do krolówki i kazali z nia chodzić.Mialam już dość chodzenia nie umialam sobie poradzic z tym bolem wiec poprosilam o znieczulenie do kregoslupa.Moim zdaniem jest to chyba najlepsza rzecz jaka mogli wymyslic.Byla to ulga na dwie godziny a pozniej znow bol.Okolo 12 przyjechał maz.Kazali mi skakac na pilce.Gdy o 13.05 przyszedl lekarz i powiedzial ze rozwarcie na 5 palcow i ze mozemy zaczac rodzic to byla dla mnie wielka ulga i takze wielkie emocje ze juz za pare chwil nasze słoneczko bedzie na swiecie.No i kazali mi przec i przec jak poczuje ze mam skurcz.No i oto po takim wysilku mały Krystianek znalazl sie na swiecie.Ważył 3.500 mierzył 55cm i przyszedł na świat o 13.55.Byl to najpiekniejszy dzien w naszym zyciu i cos czego nie da sie opisac.Moim zdaniem trzeba to przezyc.I jak najbardziej zachecam do porodu rodzinnego i naturalnego bo jest to wspaniale przezycie.
Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.
- Scholastyka21
- Wylogowany
- gadatliwa
- mój skarbek
- Posty: 977
- Otrzymane podziękowania: 0
W 38 tygodniu trafiłam do szpitala z obawą przedwczesnego porodu. Lekarz prowadzący skierował mnie wyraźnie na oddział patologii ciąży, ale ze względu na brak miejsc leżałam przez pierwsze trzy dni ściana w ścianę z salami porodowymi. To była masakra, ja kobieta w ciąży, czekająca na swój poród, który był wyznaczony dopiero za tydzień leżałam bezbronna na łóżku w sali i dzień i noc słuchałam krzyków, a nawet wrzasków i przekleństw dochodzących z sali porodowej. Myślałam, że nie wytrzymam tego psychicznie, ale na szczęście znalazło się dla mnie miejsce na odziale patologii i zostałam przeniesiona do spokojnej i cichej sali dwuosobowej, teraz dopiero mogłam odpocząć i czekać na rozwiązanie. Przeleżałam tam kilka kolejnych dni cały czas będąc na tabletkach powstrzymujących skurcze. Pewnego piątku wzięto mnie na kontrolne USG, lakarka je wykonująca powiedziała mi wtedy że wszystko wporządku i mogę wracać do swojej sali (nie wiedziałam wtedy że kłamała), wróciłam i akurat przyjechali do mnie rodzice w odwiedziny jak codzień . Po godzinie 15 wezwano mnie do ordynatora na badanie ( w ten sam dzień wcześnie rano odstawiłam tabletki powstrzymujące skurcze ponieważ dłużej ich brać nie mogłam). Ordynator po badaniu stwierdził, że mam iść się spakować i przyjść na porodówkę, ponieważ jest zagrożenie dla dziecka i chcą szybko rozwiązać ciążę poprzez cesarkę (okazało się że poranne usg wykazało zaburzenia oddechu, a oni dopiero popołudniu łaskawie zareagowali), tak więc wróciłam w totalnym szoku na salę, spakowałam swoje rzeczy w wózek sklepowy i pojechałam na porodówkę, tam musiałam poczekać jeszcze jakieś 40min siedząc na korytarzu aż się sala porodowa zwolni, wcześniej zadzwoniłam po męża który prosto z akcji gaszenia pożaru do mnie przyjechał, nawet się nie przebrał więc paradował w stroju strażackim po porodówce.
W końcu sala się znalazła i położyli mnie w oczekiwaniu na cesarkę pod KTG, ponieważ sal operacyjnych też obecnie wolnych nie było (chciałam przypomnieć że moje dziecko miało zaburzenia oddechu!). Po 4h pod KTG gdzie wykres kulał się już po podłodze, poczułam dziwne skurcze, jakich wcześniej nie doznałam, były coraz częstsze i bardziej bolesne, kiesy łaskawie doprosiłam sie lekarza, ten stwierdził że oni już mnie na cesarkę nie biorą bo ja dziś urodzę naturalnie, dopadł mnie wtedy jeszcze większy szok, nie mówiąc już o moim mężu, który zbladł jak ściana. No i zaczęło się o godz ok 19.30 okropne skurcze krzyżowe, które po godzinie uderzając z częstotliwością co 3 minuty zwalały mnie z nóg, nie miałam wtedy siły nawet przemieszać się po sali nie mówiąc już o wdrapaniu się na łóżko,a oni jeszcze wysłali mnie pod prysznic. Na szczęście mężulek cały czas był przy mnie pomagał i masował mi plecy. W pewnym momencie nogi zaczęły mi się trząść jakbym drgawek dostała, nie mogłam tego opanować pomimo że nie byłam zdenerwowana, położna stwierdziła że dostanę potocznie mówiąc "głupiego jasia" na rozluźnienie, i rzeczywiście po kilku sekundach nogi przestały się trząść, i było fajnie, do czasu gdy moja twarz odmówiła posłuszeństwa, nagle przestałam wyraźnie widzieć i nic nie mogłam powiedzieć nie mówiąc już o suchości w ustach, a najgorsze było to że mojego męża strasznie to śmieszyło a ja nie mogłam go wyzwać, potem przepraszał mnie ale mówił że nie mógł po prostu wytrzymać widząc jakie miny robiłam próbując na niego nakrzyczeć , mój mąż to w ogóle ewenement, przeskakując już do parcia i wypychania mojego maluszka na świat (co na szczęscie już tak nie bolało) zaczął opowiadać sobie z położną kawały i historyjki jak by byli na kawie zapominając że ja tu przecież rodzę! a najlepszym tekstem było: "kochanie spróbuj się pospieszyć po jest 23.50 żeby młody czasem 13.06 na świat nie przyszedł" no i ja wtedy ze złości wyparłam naszego synka na świat i spojrzałam na niego w końcu , to była piękna chwila a pierwszym moim spostrzeżeniem (wzrok juz wrócił do normy) było "jakie on ma długaśne paznokcie", synek popłakał chwilę a potem zaczął mi sie przyglądać, był cudowny i tej chwili nie zapomnę nigdy w życiu. Co do męża to przynajmniej jest z czego teraz się pośmiać Florian urodził się 12.06 o 23.50 i ważył 2430g dostał 10 z skali Apg, teraz ma prawie 8miesięcy i jest moim i mojego męża najdroższym skarbem.
Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.
- mlodaaa85
- Wylogowany
- gaworzenie
- Posty: 5
- Otrzymane podziękowania: 0
przezycia tragiczne ale efekt warty wszystkiego...
Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.